Gratuluję wszystkim połowów!
Ładne rybki! Brzany, węgorz nawet, karaski, dzieje się sporo
Mi też udało się dziś wyskoczyć. Planowałem już od piątku niedzielną zasiadkę, jednakże wczoraj wieczorem zacząłem wątpić. Zachmurzyło się, ochłodziło, wiatr do tego... Padło na wodę stowarzyszenia, bo blisko, bo znam, bo można się ewakuować, gdy się wszystko rypnie.
No ale nic. Nastawiłem alarm i poszedłem spać. Ciężko było ze wstawaniem, nawet nie pamiętam jak wyłączyłem budzik
Ocknąłem się przed 4-tą. Niebo zachmurzone, ale gdzieniegdzie było widać błękitne plamy, słońce też się przedzierało. Zanim się zebrałem i dotarłem na miejscówkę była 5-ta. Pogoda zaczęła się pogarszać. Coraz więcej chmur, mżawka. W końcu jednak, to lipiec, mrozu nie będzie pomyślałem.
Na łowisku było już trzech "cichych wariatów". Miejscówa, którą chciałem zająć była zajęta (ktoś jednak wstał wcześniej
). Poszedłem dalej, na miejsce, które mnie już niegdyś zainteresowało. Po drodze na tą miejscówkę minąłem inne stanowisko, gdzie kiedyś łowiłem, ale bez specjalnych efektów. Na wodzie zauważyłem jednak od razu ślady, że ryby żerują:
Nie kombinowałem już więcej, tylko się zacząłem rozkładać. Wygodnie nie było, rod pod nijak nie chciał się ustawić, w ruch poszły więc badziewne podpórki i buzz bary, jakoś się ustawiłem.
Kilka koszyków do wody i łowimy
Jeden kijaszek bliżej z mniejszym podajnikiem i przynętami, drugi dalej z XL-em i przynętami większymi.
Nie trzeba było długo czekać. Przywalił pierwszy, bardzo lichy amator (chyba 35cm) dużej, pikantnej kiełbaski:
Wędka bliżej też zaczęła się uginać, pojawił się podleszczak:
Kilka brań "szarpanych" więc trzeba było ciągle zarzucać ponownie, i znowu "klon" :
Znowu szarpane, puste brania. Zacząłem kombinować i zmieniać przynęty, jednak leszczyki waliły na wszystko:
Żeby chociaż jakiś większy wpadł, a tu jeden wymiar i na dodatek ciągle musiałem zarzucać na nowo, bo szarpały i skubały, ciężko było przyciąć:
Miałem dość tych żyletek. Na dodatek pogoda zaczęła się pogarszać, dość ciemno się zrobiło i zaczęło padać, ale z przerwami, więc było znośnie. Okoliczni wędkarze zaczęli się zwijać. Cóż... ich strata
"Pudel" został skrócony do 3,3m i powędrował z podajnikiem XL i czosnkowym peletem 12mm na bliższe łowisko. Z pokrowca dobyłem "rękę Boga" z podajnikiem ESP i kiełbacha 14 poleciała z dala od leszczyków
Nie minęło 15 min i okazało się, że to dobry kierunek działania. Przywalił jak torpeda, w sumie niezbyt okazały karpiszon, nieco ponad 50cm:
Na bliższym dystansie nic się nie działo, więc założyłem również dużą kiełbachę, tyle że oozinga.
Branie z charakterystycznym przygięciem, bez odjazdu. Przycinam, a tu chlup, świeca i po rybie
Pinokio
Kolejne 2 "puste" brania. W końcu mocny odjazd i po ładnej walce na macie ląduje paskudnik:
Następnie zaczęły brać jak oszalałe te paskudy, co rzut to branie. Ale weź to zatnij! Nie było rady, zacząłem kombinować z przyponami, wielkością haka, długością włosa... na nic to... nie wiem jak to robiły. Ostatecznie wypracowałem strategię by przyciąć dopiero jak ruszy z wolnego biegu. Szarpania, podciągania, przytrzymania, wszystko "pudło".
Ostatecznie 3 sztuki udało się wyholować. Jednego puściłem szybko do wody, bo mocniej padało, nie chciałem moknąć. Kilka spięło się w trakcie holu. Ostatniego paskudnika wyholowałem pod sam koniec łowienia (ok 12-tej) ku radości 2 starszych pań przechadzających się alejką. Wariat się zaczął popisywać pod brzegiem odjazdami i kilkoma skokami. Kobiety oniemiały z wrażenia. Pewnie były przekonane, że w tym wieku nic ich już nie zdziwi, a tu takie rzeczy, ok 90cm paskuda
, ryba dnia:
Pogoda zaczęła się poprawiać, brania jeszcze były, ale na mnie już była pora. Jeszcze tam przecież wrócę