Dziś nie sami. Wyjazd na Batorówkę zachwycal podwójnie. Zaczęliśmy późno, za to że znajomymy. Były rybki, kiełbaski z grilla piwko i (to ja) pyszny Tymbark. Bez presji na wynik. Na miejsce dotarliśmy późno, bo koło 10, a pierwsze zestawy wylądowały w wodzie 20 minut przed 11.
Zaklepaliśmy miejsce na plaży od strony grobli. W weekend masa plażowiczów nie umilała łowienia, wpływając w w pobliże zestawów, bądź żyłek, lecz po interwencji Pani Renaty został jasno określony punkt, za który nie można wyplywać (tabliczka z numerem rezerwacji). Po czym Pani Renata przesunęła tabliczkę następne kilka metrów dalej dając nam jeszcze więcej swobody w wędkowaniu.
Zgodnie z założeniami w wodzie ulokowałem dwa zestawy. Jeden przy prostopadłym brzegu, strzelając z procy co kawałek takim oto pelletem:
Drugi zestaw poleciał na 35m od brzegu.
Wszystkie podajniki z moją zanętą na bazie glm i betainy.
Ma zestawie mojej Ewci po niecałych 10 mimutach zameldował się pierwszy osobnik:
U mnie po chwili pierwszy (z dwóch) linów
Na szczęście następny był już bardziej okazały.
Następnie były karpie. Dużo
Po domoczeniu pelletu z żółtym barwnikiem Ringersa i obsuszeniu go na słońcu, dodałem drugą porcję wody z dipem Red Agressor od Bag'em. Oczywiście przesadziłem. Nie mogę dojść do porozumienia z pelletem Skretting.
Inne lepiej wspolpracują z wodą.
Po kolejnym procesie suszenia i mieszania (uwielbiam zapach RA) pierwszy podajnik z pelletem wylądował w wodzie. Po 30 sekundach na haku zameldował się pierwszy karaś. Złowiłem ich 4 może 10. Nie liczyłem. Odchaczenie i do wody.
Po wymieszaniu pelletu z porcją zanęty "wróciły" karpie.
Łowiliśmy do 17. Tzn łowili pozostali. Ja miałem przygodę życia
Koło 15 po braniu kołowrotek wszedł w tryb oddawania żyłki. Oddał jej z 60 metrów. Ma szczęście kolega wędkarz, który usadowił się na grobli łowiąc w poprzek wszystkich, akurat zwinął zestaw. Łaskawie poczekał z zarzutem aż udalo mi się rybkę podholować bliżej.
Ryba po podciągnięciu pod brzeg (10m) postanowiła, że będzie inaczej i znowu odjechała o kolejne 30m.
Walka odbywała się o każdy metr. 3 metry odplywała, jeden odzyskiwałem. 3 podholowałem, ryba odzyskiwała 1 metr.
Na Sphere 3.3 i żyłce 0.22 z przyponem 0.22 nie miałem większych możliwości siłowego holu. Postawmy sprawę jasno. Na początku rządziła ona.
Wedka dawała mi dużo swobody i pięknie amortyzowała wszelkie zrywy, zaczepy za płetwy, czy fikołki, a Ninja w wielkości 4000 ma wspaniały zakres regulacji hamulca, ale bałem się w ten hamulec na prawie sztywno ustawiony ingerować.
Odjazdy były częste, lecz z czasem co raz krótsze. Metr, dwa, trzy, przewaga przesuwała się na moją stronę. Przy 10 metrach od brzegu rozejrzałem się za podbierakiem. Jeszcze metr... i ryba odjechała na kolejne 30 metrów. Bezradnie patrzyłem jak kołowrotek oddaje kolejne metry, a waga tego potwora wzrosła o kolejne kilogramy.
Wróciliśmy do punktu wyjścia.
Kolejną walka o każdy metr, kolejne raz ja, raz ona. Znowu dochodzimy do magicznych 10 metrów.... Znowu odjazd na kolejne 30...
Z każdym odjazdem pozwalam sobie na więcej. Przytrzymać szpulę palcem, lekko dokręcić hamulec.
Tych odjazdów było naście. Jak nie dzieścia. Po 30 minutach poczułem, że zyskuje przewagę. Po tych 30 minutach miałem dość. Po tych 30 minutach okazało się, że to nie koniec. Można w.tym czasie rozpalić grilla, upiec kiełbaski, dać im wystygnąć, wypić litr wody...
Gdyby nie karpiowy podbierak Piotrka (muszę taki kupić), hol trwał by dłużej niż 45 minut.
W wyobrażni walczyłem z atomową łodzią podwodną.
W praktyce wyszło, że był to niewielki, lecz niesamowicie waleczny karp, któremu należą się pokłony za taką walkę.
Ile miał? Na oko 10 kilo plus. Niezbyt długi, ale potężnie zbudowany. Bateria w wadze powiedziała nie.
Za to waleczny jak żaden inny.
Mam nadzieję, że jeszcze się spotkamy.
Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka