W końcu udało mi się wyrwać na ulubioną żwirownię. Weekend minął pod znakiem pracy oraz emocji piłkarskich. Dlatego korzystając z nocnych zmian w tym tygodniu, zameldowałem się dziś rano na łowisku. Przyjechałem dość późno, bo przed godziną 10.
Na miejscu okazuję się, że nie ma żywego ducha na wodzie. Mogło to oznaczać tylko jedno, rybek dalej prowadzi strajk głodowy. W sobotę bolesnego blanka zaliczył tu Jędrzej. Zresztą w tym sezonie to częsty scenariusz, każdy z naszej trójki to potwierdzi
Nie mniej jednak, jesień to czas wielkich karpi. Z tą dewizą rozłożyłem się na ulubionej , dobrze znanej mi miejscówce.
Klasycznie dla siebie, łowiłem na podajniki do metody 60 i 40 gram, przy użyciu karpiówek.
Jeden zestaw kładę na ok.40 metrze, gdzie na wstępie ląduję nieco miksu pelletowego, kuku i konopi. Raptem 3,4 spomby, żeby nie przesadzić. Drugim kijem, z podajnikiem XXl łowię z marszu, na nieco dalszej odległości. Miejsce dobrze mi znane, w ubiegłym roku dało mi sporo jesiennych rybek.
Moją krótką zasiadkę mogę zdefiniować w jeden sposób- mega fart
Otóż przez sześć godzin odnotowałem zaledwie jedno jedyne branie, ale jakie...Po mniej więcej godzinie łowienia, gdy oddaliłem się znacznie od stanowiska-obserwując drobnicę w trzcinach. Na zestawie ulokowanym dalej, mam potężną rolę z kołowrotka
Nie było mowy o delikatnym braniu, to był odjazd niczym pociąg ekspresowy
Szkoda, że nie widzieliście mojego sprintu do wędki, chwała wolne biegi
Po zacięciu od razu domyślam się z kim mam do czynienia. Gruby jesienny mulak. Ryba od początku nie daję za wygraną. Długie nerwowe odjazdy, parę metrów odzyskanej linki i ponownie odjazd. Mimo wszystko nabyte doświadczenie się przydaje. Cierpliwy hol, po mimo, że się przedłużał, pozwolił uwierzyć w sukces. Potyczka trwała około 30 minut. Po tym czasie, jakoś za drugim podejściem podbieram zmęczonego przeciwnika. Osłupiały z wrażenia otwieram kabłąk kołowrotka, odkładam kij i przysiadam na chwilę przy brzegu. Mam go w podbieraku...daję mu odpocząć i cykam zdjęcie na pamiątkę.
Czuję, że jest grubo, ale jak bardzo ? Umieszczam karpia na macie, polewam wodą i mierzę... Sam nie wierzę ale jest, 92 cm
Ryba ma ślad po haczyku w kąciku pyska, najpewniej komuś już przyniosła podobną radość. Mój hak z przynętą znajduje się wewnątrz pyska, pewnie zapięty.
Wyciągam wagę i szybciutko ważę swoją zdobycz. Razem z siatką i pałąkami z podbieraka karpiowego, dwukrotny pomiar daje wynik 15.600 kg
Jest to zatem mój najdłuższy i najcięższy karp w życiu.
Mega zadowolony robię jeszcze jedną fotkę z samowyzwalacza.
Jak zwykle wyszła głupkowato, ale takie są uroki samotnych sesji
Rybek wrócił do wody w znakomitej formie. Nie zdążyłem nawet sięgnąć po aparat, odpłynął bez pożegnania
Jak już wcześniej wspomniałem było to jedyne branie w ciągu dnia. Po mimo szukania ryb na różnych dystansach, zmiany przyponów, haków i przynęt, nic już więcej nie wpadło. To nie szkodzi, wracałem do domu w znakomitym humorze