Panowie gratulacje, ale wysyp gatunkowy...liny, szczupaki, lipienie, jelce, pstrągi...
Fajnie obrodziło, ciesze się, że nie wszyscy jeszcze zrezygnowali z sezonu. Ja tez nie był bym sobą, gdybym mając okazję nie pojechał za
Na wstępie pragnę uprzedzić Kolegów, szału nie będzie, planowałem łowić karpie i tylko o mulakach będzie mowa
Tak więc jak zaplanowałem, pojawiłem się dzisiaj na żwirowni przed godziną 15. Najpierw zawiozłem moja Panią do pracy, obiecując wrócić przed końcem jej zmiany, czyli 23. Po drodze na łowisko dzwonie do znajomego karpiarza, miałem cynk, że siedział w ten week na mojej wodzie. Niestety Stefan ostudza mój zapał. Dowiaduję się, że siedział bez najmniejszego pika od sobotniego poranka, do 12 w niedzielę...Jakby tego było mało, podobno jeszcze w piątek wpadły pojedyncze karpie u innych ekip, ale od soboty studnia...Zwalamy to wspólnie na ciśnienie
Faktycznie dołowało od jakiegoś czasu, dodatkowo niska temperatura i porwisty wiatr, czyli listopad w pełni.
Gdy dojeżdżam na miejscówkę okazuję się, że jest zajęta przez podobnego wariata. Następny znajomy miłośnik karpi. Bardzo sympatyczny Kolega Tomek, oznajmia mi, że się zbiera i potwierdza to co słyszałem. Zero pików, nic, nul, studnia
Widzę jednak, że zestawy karpiowe ma wywiezione pod wyspę. Ja lokuje swoje w innej części zbiornika, pozostaje więc nadzieja
Szybkie rozłożenie gratów, żegnam się Tomkiem, który już odjeżdża i...pi pi pi. Pierwsze branie na feederku z delikatnym zestawem mf.
Zacinam, pudło. Myślę sobie spalony, ale uwierzyłem, że ta zasiadka nie będzie wcale taka słaba. Przed nastaniem zmroku, kolejny pik, teraz na karpiówce z dużym koszem i bałwankiem na włosie. Hanger niemal w miejscu delikatnie podryguje, czekam na pewniejszy ruch ale bez efektu. Po może 5 minutach z ciekawości przycinam.
Okazało się, że na końcu wisi mały niemrawy glutek
Chwilę potem, już po ciemku mam kolejne delikatne branie. Udaje mi się wyciągnąć odrobinę większą rybę.
49 cm
Ponownie rybek zasmakował w pop -upie z ziarnem kukurydzy. Po tej akcji mam dokładnie godzinę ciszy. W końcu odzywa się sygnalizator pod feederem, w połowie holu karpia mam odjazd na drugiej wędce. Zrobiła się więc mała komedia, zakończona na szczęście
udanym podebraniem dwóch niewielkich cyprinusów, ot takie 50 cm zarybieniowe.
Fotka na pamiątkę, wypuszczam rozbójników i przerzucam oba kije.
Chwalę się telefonicznie chłopakom z drużyny z przebiegu sesji. Zarówno Mariusz jak i Jędrzej podzielają moje zdumienie
Kiedy zasugerowałem, że fajnie było by dołowić coś większego, dostałem podwójny opiernicz
reprymenda poszła, że jest przedzimie i nawet takie gluty po zmroku w takiej temperaturze, powinny mnie zaspokoić. Oczywiście zgadzam się z przyjaciółmi, jednak w głębi serca czekam na coś większego. Nie przeszkadza mi w ogóle deszcz ze śniegiem, który właśnie zaczął padać, ani mocniejsze podmuchy wiatru. Kiedy brania ucichły, zaczynam zastanawiać się nad zmianą przynęty na feederku. W końcu na włosie ląduje jedno miodowe ziarenko kukurydzy Cukk.
Idealnie spasowane z hakiem nr 10 Drennana. Długo nie czekałem jest wściekłe branie i odjazd z wolnego biegu. Hol się przedłużał a ja myślałem, że ciągnę już jakiegoś byka. Okazało się jednak, że to wyjątkowo waleczny, spasiony 4 kg karp, długi na 57 cm.
Foteczka i wypuszczam grubaska.
Zadowolony ponownie zakładam wspomniane kuku na włos i zarzucam w to samo miejsce. Dokładnie o godzinie 21, wiem, bo przy zacięciu biły mi dzwony z kościoła nieopodal, zacinam na tym zestawie branie. Od razu dotarło do mnie, że trafiła mi się rybka na którą liczyłem
Ryba nie robiła gwałtownych odjazdów, ale z racji swojej wagi i sporej odległości, ten hol mocno się przedłużał. Bałem się o spinkę, w końcu zacięta na haczyk niewielkich rozmiarów. 30 minut, tyle trwało nim ląduję w podbieraku karpia.
Nie jest gruby, ale długi, pełnołuski i po prostu piękny
Już wiem dlaczego tyle to trwało, mam sportową torpedę, jak zwykliśmy mawiać.
Mega szczęśliwy mierzę i ważę rybę. 80 cm przy 9 kg wagi, jest i on na którego czekałem. Zadowolony próbuję szybciutko zrobić sobie pamiątkowe zdjęcie na rękach. Samowyzwalacz poszedł w ruch i wyszło jak zwykle, dupiato
Wilgoć i brak pomocy zrobiły swoje, ale nie szkodzi i tak zapamiętam tą rybę. Dochodzi godzina 22, zastanawiam się czy jeszcze zarzucać, mam trochę do poskładania tobołów a muszę zdążyć odebrać żonę z pracy...oczywiście zarzuciłem
i zacząłem składać majdan. Na zakończenie tej sesji, kiedy już miałem ściągać zestaw w celu złożenia, mam branie i takiego słodziaka na macie.
Maluszek bodajże 46 cm, również zasmakował w miodowej kukurydzy. Tą rybką zakończyłem tą niezwykle udaną dla mnie sesje. Wracałem do domu w szoku, w końcu nawet wiosną czy latem ciężko mi zrobić taki wynik na tej żwirowni. To oznacza tylko jedno Panowie, nie ma złej pogody dlatego nie rezygnujcie z pasji