Twój to osobliwy przypadek. Ja mówię o tym, aby zerwać z tym co robi większość - należąc do koła które jest blisko i gdzie łatwo opłacić składki. Warto się przenieść, nawet kilkadziesiąt kilometrów, i wtedy będzie to miało dość dobry efekt. Mówię o tych, co na zebrania nie chodzą, nie wiedzą na kogo głosować.
To co masz u siebie to inna rzecz. Teraz często dochodzi do polaryzacji, i niestety, będzie to postępować. Karpiarze mają inne podejście do tematu niż wyczynowcy lub ci co zabierają, i tu w wielu kołach będzie przeciąganie liny. Ja mam koło, które ma doskonałe odcinki rzeki Trent, które świecą pustkami. Pytam bailiffa, dlaczego mają zamknięta listę, na której sam jestem i czekam, gdy na odcinku kilometra nie ma żądnego wędkarza. Otóż wyjaśnił mi, że karpiarze blokują zwiększenie liczby członków, bo na wodach stojących będzie zbyt wielu wędkarzy i nie będą mieli gdzie łowić. Niestety, byli na zebraniu i swoje przegłosowali. A klub kasy ma jak lodu (zarybiają dobrze, ale nie narybkiem, ale wpuszczają duże ryby, np. 2-3 kilowe liny), więc nie muszą sobie 'golić jaj'. A w moim klubie, równie bogatym, z zadbanymi wodami, mającym 800 członków plus 200 spoza obrębu mojego miasta, na walnym pojawił się oprócz zarządu, bailiffów aż...jeden wędkarz. Powiedziałem sobie, że następnym razem przyjdę, bo wtedy będę mógł zgłosić kilka wniosków. Tak więc w UK jest jeszcze gorzej z frekwencją, kluby jednak mają się dobrze.