Mojego w schronisku dwóch ludzi musiało z klatki wyciągać. Mówili, że dziki i w ogóle trudny przypadek. A w domu był spokojny, poza tym, że po tygodniu dał dyla, ale go znaleźliśmy i złapaliśmy "na tuńczyka". No i nie dawał się głaskać. Teraz, po paru latach nie ma większego słodziaka - leży na kolanach, chodzi przy nodze, głaskać można do woli i w każdej pozycji. I rozumie sporo, z tego co się do niego mówi - parę razy szczena mi opadła.