Tym razem pakowałem się sam. I wędki dwie były i przygotowana tydzień temu zanęta. Ba nawet glina i topione robaki zabrałem...
Rześki poranek zapowiadał ciepły dzień. Ciepły nie z tych pierwszych, nieśmiałych, obiecujących długie tygodnie wspaniałej pogody, lecz dający odczuć, że te już prawie minęły, a czeka nas długa i zimna noc. Las także już odczuł, że lato i odchodzi i zaczyna zmieniać szaty na bardziej stosowne na nadchodzącą jesień.
Na miejsce dotarłem pełen nadziei. Nadziei, że w ten weekend nie będzie obok karpiarzy, nadziei, że zarybieniowe karpiki nie zdążyły się rozpłynąć z drugiej części zbiornika. I oczywiście w planach był leszcz.
Zanęta umieszana tydzień wcześniej była brązowo zielona i bogata w pieczywko fluo. Do każdego koszyczka szła solidna porcja robaków i kukurydzy.
Chcąc pozbyć się drobnicy zastosowałem spore haki. Jeden zestaw otrzymał rozmiar 8, drugi 7. Oba na fluorocarbonie 0.15 długości 25, oraz 40cm.
Nie na wiele się te haki przydały, bo na 7 robaczków potrafiły się zawiesić takie maleńśtwa.
Na szczęście pojawił się wkrótce pierwszy leszczyk
Buzi i fru po mamusię.
Na mamusię nie trzeba było długo czekać, choć raczej mizernej postury była.
Po około 3 godzinach pojawiło się słońce głównie do tej pory spowite chmurami.
Uaktywnilo to plgę zarybieniowych karpików. Z rozmów z przechodzącymi spinningistami okazało się, że karpi tych jest na plyciznach pełno, w stadach po 20-30 sztuk. Na szczęście na 8m głębokości, gdzie łowiłem, nie było ich aż tyle.
Szczupaczek
W miedzyczasie przyjechali wędkarze spod Płocka porzucać za drapieżnikiem. Zaczęli rozkładać ponton, lecz szybko zostali powstrzymani przez jakiegoś wędkarza. Gdy przechodzili obok, pogadałem z jednym z nich, podczas gdy reszta poszła szukać wolnego brzegu. Uświadomiłem, że w całym okręgu jest zakaz połowu z środków pływających. Dalej z rozmowy wyszło, że nie są w swoim okręgu, myśleli, że to łódzkie. Po chwili pożegnaliśmy się, a chłopak poszedł dogonić resztę. Nie minęły 2 minuty, a panowie pod eskortą Państwowej Straży Rybackiej zostali odprowadzeni do samochodu w celu podjęcia dalszych czynności.
Trochę szkoda...
Koło 11:30 przy kolejnym rzucie, podczas opadu zawiesiła mi się ryba, wzdręga najpewniej. Jak koszyk dotarł na dno i już miałem zwijać, uderzył szczupak. Hol szczupaka na feedera dał naprawdę sporo emocji. Jeszcze mi się taka sytuacja nie zdarzyła. Na oko miał 70cm. Na oko, bo widziałem go raptem 2 czy 3 razy. Zaparkował w zaczepie i skrocił przypon o 10cm. Następnym razem zamawiam fluorocarbon 0.2. Następnym ponieważ...
...koło 13 zrobiła się cisza w braniach. Posiedziałem tak że 30 minut i zacząłem kombinować. Z dna torby wygrzebałem (ile ja tego szukałem!!!) Lavę bloodworm. Dałem do koszyka i odezwały się wzgręgi. Jedna wedka łowi, druga nie. Szybkie zwinięcie zestawu, lava do środka i po chwili zastanowienia obsmarowałem robaki na haku. Zestaw do wody. Po 5 minutach nieśmiałe pociągnięcie. Zacinam, dwa ruchy korbką, a żyłka idzie tylko nie w tą stronę
Szczupak walczył, ale ta lokomotywa przez pierwsze 10 minut robiła co chciała. Dopiero po tym czasie udało mi się powoli i metr za metrem podholować do brzegu. Karp koło 7kg (wcześniej oceniałem na 10kg) pełnołuski. Już go miałem z 10 m od brzegu, ale zobaczył te same krzaczory co szczupak i odzyskał siły. Zaparkował tam na dobre 5 minut. W pewnym momencie ruszył i tyle go widziano...
Zostały krzaczory
Zarzuciłem zestaw po zrobieniu na kolanie przyponu, w nadzieji, że jak był jeden, to będą następne. Niestety po 40 minutach ciszy, spakowałem graty, schowałem wędki do pokrowca. I dokładnie w tym momencie w miejscu, gdzie łowiłem spławiła się dziesiątka. Szlag!
Cudny dzień.
Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka