Wykrakałem. Nie myliłem się, jednak do trzech razy sztuka. Napisałem trzecie opowiadanie. Sam nie wiem, jak to się stało, ale się stało. Mam nadzieję, że chociaż troszeczkę umilę komuś niedzielę. Jak zwykle mrugam do czytelników okiem, i tak właśnie proszę odbierać moje nieśmiałe próby pisania. Zapraszam
Wesele
To będzie prawdopodobnie najgorszy tydzień w moim życiu, oby nie ostatni w ogóle. Nie trzeba być szczególnie błyskotliwym, żeby postawić taką diagnozę. Dopiero poniedziałek, a ja zestresowany przestaję normalnie funkcjonować. Nic nie pomaga. Nie jestem w stanie skupić się na czymkolwiek. Zaczynam się przyglądać paznokciom i poważnie się zastanawiam, czy nie jest to odpowiednia chwila, żeby zacząć je obgryzać - traktuję to jednak jako ostateczność. Próbuję czytać: jedną stronę książki męczę pół godziny, gubię wątek, litery zaczynają dzikie tańce - odpuszczam. Chwytam się najprostszych, a zarazem najskuteczniejszych sposobów, więc sprawdzam w sieci, czy przypadkiem jakaś gwiazda nie powiększyła sobie cycków. Nawet to nie koi bólu i nie pozwala zapomnieć o tym, co zbliża się nieuchronnie, czyli o weselu.
Wesela nie są moim ulubionym rodzajem rozrywki, mimo to jestem w stanie godnie przeżyć kilka godzin na tego typu imprezie. Ta uroczystość będzie jednak szczególna, wyjątkowa, ponieważ zostałem zaproszony przez wpływową osobę - nobilituje mnie to, ale jednocześnie stawia w niezręcznej sytuacji. Koledzy, wędkarze, dowiedzieli się, że spotkał mnie taki zaszczyt, więc postanowili wykorzystać okazję.
- Stary jest naszą jedyną nadzieją - wędkuje, zna problem i - co najważniejsze - ma wejścia. Poproś go o pomoc - w głosach znajomych wyczuwałem desperację.
- Odbiło wam? Na weselu jego córki mam go prosić o interwencję w sprawie tego łachudry, dzierżawcy jeziora? O nie! Wyjdę na idiotę, ludzie! - protestuję. - Dobrze wiecie, że gdybym mógł, to udusiłbym tego złamasa własnymi rękoma. Chłopaki, proszę... - staram się odwieść ich od szalonego pomysłu.
Po długiej rozmowie dociera do mnie, że to rzeczywiście będzie jedyny skuteczny sposób na rozwiązanie naszego problemu.
- Dobra, pogadam ze starym, macie moje słowo - zapewniłem. - Poproszę go o przysługę, przecież mnie nie zabije, nie? - nikt nie zaprzeczył ani nie potwierdził.
Sobota. Muzykę słyszę z daleka, jestem na miejscu. Mam wrażenie, że wszyscy się na mnie gapią - nie pomaga mi to.
Pogoda dopisała. Uroczystość - zgodnie z planem - odbywa się na świeżym powietrzu, którego - tak się składa - będę dziś dużo potrzebował. Rozglądam się, obserwuję gości. Michael, najmłodszy syn starego, zauważa mnie pierwszy, przyjaźnie macha do mnie. Odwzajemniam gest. Chłopak przywiózł na wesele siostry swoją dziewczynę, pewnie chce ją przedstawić ojcu. Po minucie zapomniałem, jak wyglądała ta dziewczyna. Żeby poprawić pamięć, postanawiam strzelić sobie głębszego. Napatoczył się kelner, niósł tacę z kieliszkami wina. Trudno, może być wino - wypiłem porcję jednym haustem. Nie jest to idealne lekarstwo, ale co poradzić. Staram się nie rzucać nikomu w oczy - nawet żałuję, że nie ubrałem swojego wędkarskiego wdzianka, tego w trzcinowe wzory. Zaczynam powtarzać wyuczoną kwestę, marudzę słowa pod nosem. Jakieś grube babsko zauważyło to, wyszeptało coś do swojego partnera, przyglądali się mi. Ale wtopa. No to błysnąłem! Z opresji ratuje mnie Santino - najstarszy syn starego. Wita mnie uprzejmie, po czym zabiera do ojca. W jednej chwili zapomniałem, po co przyszedłem i jak się nazywam. Nawet zapomniałem, jak się normalnie chodzi, prawie się wywaliłem na to babsko, które tak się na mnie gałowało. Wchodzimy do domu, idziemy ciemnym, długim korytarzem, zatrzymujemy się przed wielkimi, dębowymi drzwiami. Wchodzimy. Od razu zauważyłem starego - siedział za ogromnym biurkiem (pojmuję, po co takie szerokie drzwi). Stary Corleone przygląda się mi, wyciąga ręce w moim kierunku i mówi:
- Jacku, mój przyjacielu, witaj.
- Dzień dobry - ledwo wykrztusiłem z siebie, jednocześnie całując mu dłoń. Po czym dodałem: bardzo dziękuję za zaproszenie. To dla mnie wielki honor i zaszczyt - skłamałem.
- Tom (Tom Hagen, jego cwany consigliere) przekazał mi twoją prośbę - oznajmił gruby.
- Co postanowiłeś? - nieśmiało zapytałem.
- Znam cię od wielu lat, ale o pomoc prosisz po raz pierwszy. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz zaprosiłeś mnie na ryby lub na kawę. Moja żona z twoją żoną należą do tego samego klubu kwiatowego. Bądźmy szczerzy - nie chciałeś mej przyjaźni...
- Nie chciałem mieć kłopotów - wtrąciłem.
- Rozumiem. Znalazłeś tutaj raj, chronił cię osiedlowy monitoring, straż sąsiedzka. Nie potrzebowałeś mej przyjaźni. A teraz przychodzisz do mnie, nie prosisz z szacunkiem, nie proponujesz przyjaźni, nie zwiesz mnie ojcem chrzestnym. W dniu ślubu mej córki prosisz, bym interweniował...
- Byś wymierzył sprawiedliwość! - wysyczałem przez zaciśnięte zęby.
- Przecież możecie łowić - stwierdził.
- Nakrzycz na niego! Niech cierpi, tak jak my cierpimy! Co mam dla ciebie zrobić? - prawie wywrzeszczałem.
- Jacku, co ja ci zrobiłem, że mnie tak nie szanujesz? Gdybyś przyszedł w przyjaźni, to drań, który przetrzebił jezioro, który codziennie nasyła swoich rybaków, który kłamie, że zarybia, który zdziera tak wielkie pieniądze za zezwolenia na połów, zostałby ukarany już dziś! I gdyby ktoś tak uczciwy jak ty miał wrogów, twoi wrogowie byliby moimi wrogami. A wtedy obawialiby się ciebie - stary mówi wolno, cały czas patrzy mi w oczy.
- Będziesz mym przyjacielem, ojcze chrzestny? - proszę ze łzami w oczach.
- Dobrze. Pewnego dnia, może on nigdy nie nadejdzie, poproszę cię o przysługę. Ale póki co, dam ci tę satysfakcję - jako prezent w dniu ślubu mej córki.
- Dziękuję, ojcze chrzestny - wzruszony, ledwo mówię i całuję zbawcę w rękę.
Powoli wycofuję się i odwracam w stronę drzwi. Zdążyłem jeszcze usłyszeć, jak stary mówi do Toma:
- Zleć to Clemenzy’emu. To musi załatwić ktoś opanowany. Nie jesteśmy przecież bandytami, choć ten wędkarz tak uważa.
Kilka dni dochodziłem do siebie. Miałem wyrzuty. W co ja się wdałem?
Gdy starałem się zapomnieć o całej sprawie, pewnego popołudnia pojawił się w drzwiach mojego domu... dzierżawca jeziora. Od progu zaczął mnie przepraszać, prosić o przekazanie przeprosin kolegom wędkarzom. Zaczął zapewniać, że zarybi wodę: mają wrócić sandacze, wielkie leszcze. Przyrzekł, że rybacy już nie będą nam przeszkadzać. Zapewnił o swojej przyjaźni. Wysłuchałem go w milczeniu, po czym stanowczo powiedziałem:
- Obyś dotrzymał słowa! No!
- Kochanie, wstawaj, już dziewiąta - żona delikatnie budziła mnie.
- Cieszę się, że cię widzę - wyszeptałem z ulgą i jednocześnie przeciągałem się. Dodałem - ale miałem dziwny sen. Nie wyspałem się, jestem zmęczony, boli mnie głowa. Wiesz, śniło mi się, że byłem zaproszony na...
- Opowiesz mi później. Teraz zrobię ci kawę - przerwała. Po chwili dodała - aha, zapomniałabym: gdy spałeś, był jakiś człowiek. Powiedział, że pracuje dla pana Cor... Corleone, który to będzie prosił cię o przysługę. Ktoś chce coś zamówić u ciebie, kochanie? Włosi? - żona zapytała z uśmiechem.
- Coooo jest? - głośno zapytałem sam siebie. Zerwałem się na równe nogi, serce miałem w gardle. Zacząłem się pospiesznie ubierać.
- Będę musiał wyjechać z miasta! - Natychmiast poprawiłem się - no znaczy... yyy... ze wsi! No z domu! Nie wiem, kiedy wrócę! - głośno skomentowałem.
- Jedziesz na ryby? Zrobię ci kanapki - dodała i wyszła do kuchni.
- Ci przeklęci, mściwi makaroniarze! Corleone, Tubertini, Trabucco, Milo! Jasna cholera, znajdą mnie! - wykrzyczałem.
- Mówiłeś coś do mnie, skarbie?