Spławik i Grunt - Forum

NAD WODĄ => Tematy mniej lub bardziej związane z wędkarstwem => Wątek zaczęty przez: niedzielnywedkarz w 10.02.2018, 00:09

Tytuł: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: niedzielnywedkarz w 10.02.2018, 00:09
Hej,
osobiście lubie czytać wspomnienia i opowiadania wędkarskie. Sam zacząłem łowić w '96 roku i to są można powiedzieć czasy dla mnie nowożytne. Już wtedy narzekano na kłusowników i słaby rybostan, a tak naprawdę sprzęt był mniej więcej taki sam jak teraz - feedery były, wolny bieg i kulki proteinowe też, gumowe przynęty dla spinningistów itp.
Chętnie poczytam, i tylko nie ja, jak wyglądało wędkarstwo 30, 40 lat temu, jak podobno ryb było pełno a sprzęt był jaki był.
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: katmay w 10.02.2018, 00:45
Nie było mnie w planach

Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka

Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: katmay w 10.02.2018, 01:31
Choć po głębszym zastanowieniu spędziłem 3 lata pod rząd w Starych jabłonkach.
Pierwszego roku z pomostu złowiłem swoją pierwszą rybę płoć 30+ na pusty hak. Tata uczył mnie zarzucać z kołowrotkiem. Następnego roku dowiedzieliśmy się, że łupali prądem. Trzeciego roku nie było co łowić. Taka polityka rybaków na jeziorze.

Wysłane z mojego SM-G930F przy użyciu Tapatalka

Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Świtek w 10.02.2018, 03:02
Może kiedyś i były ryby ale ja nie pamiętam tych czasów.
Za to pamiętam dobrze koniec lat 80 i lata 90. Wędkowałem wtedy jako dzieciak na mojej lokalnej rzeczce. Niedużej, wolno płynącej przez torfowiska.
 Pamiętam że na jesieni i wiosną, jak nie było roślinności wodnej to wzdłuż brzegów była niekończąca się ścieżka, wydeptana jakby przez spiningistów. Tylko ci co mieszkali w okolicy wiedzieli że to ścieżka po odłowach włokiem przez lokalnych kłusowników. Czasami w nocy, jak widać było błyski latarek, to wiadomo było że na tym odcinku już ryby w najbliższych dniach nie będzie. 
Główną rybą w tej rzeczce był jazgarz, którego była taka ilość że w okresie letnim nie dało się łowić na jakiekolwiek robactwo.
Oprócz tego było trochę okonia, lina i karasia a wytrawni łowcy nawet łowili nawet karpie na ziemniaki.

W ostatnim roku jak zajechałem kilka razy nad ta rzeczkę, okazało się że nie dość że nie ma ścieżki wzdłuż brzegu, to ciężko się do niego dostać, tak wszystko pozarastało. Tak jakby nikt już nie wędkował w tym rejonie. Jazgarz zniknął a pojawił się sandacz, jest sporo leszcza i duże ilości jazia. Tylko wędkarzy nie widać.

Ale to pewnie dlatego, że wolą jeździć na komercje zamiast tłuc się samochodem po torfowiskach :)

Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Piker w 10.02.2018, 10:11
Z opowieści mojego staruszka to wynika, że przed moim urodzeniem (91r), wędkarstwo = kombinowanie. Nie miał sklepów w okolicy, ani źródeł wiedzy. Ale zawsze podkreśla z nostalgią, że było prościej - żyłki grubości 0,5, kije o pracy szczoty i ciężarki 150-250gr odlewane w pracy z własnoręcznie wykonanej formy. Kute haki i.. czerwony robak, przynęta jego lat. No i wielkie leszcze w wielkich ilościach. 
Niestety, znak czasów - wiadomo co się z nimi działo. Teraz go edukuję, od dobrych dwóch lat nawet nie bąknął przy mnie o zabraniu ryby :D

P.S wszystkim lubiącym nostalgię wędkarską polecam profil na FB - Spławik Znad Wisły
Gościu nie jest NK, ale ma naprawdę talent do pisania i ogromną wiedzę wędkarską.
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Mario8 w 10.02.2018, 10:19
32 lata temu miałem bambusa 3 składy i mega szpic na końcu :D
Młynek zwykły okrągły z CCCP :D
Podstawowa przynęta to ciasto robione z mąki , wody i odrobina farby żółtej w proszku do farbowania tkanin :D
Była to zanęta i przynęta , 2w1 :D

Drobnicy w dawnym woj.sieradzkim było dużo ( głównie płoć ,krąp,leszcz )
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: muzzy123 w 10.02.2018, 10:47
Ja sie w tych opowiadaniach zaczytywalem

http://muskie.home.pl/index.php?option=com_content&task=category&sectionid=1&id=17&Itemid=99999999

Sent from my LG-D855 using Tapatalk

Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: piotrrd w 10.02.2018, 11:05
Moja pamieć sięga do roku 2000 czyli osiemnaście lat wstecz.
Wypady nad jezioro Mikaszówka (Co roku urlop po 2-3 tygodnie, sezon lipiec-sierpień)
Co roku dwie łódki, pomostki wszystkie obsadzone.
Wszyscy w szale łowią ryby: płocie, okonie, leszcze, liny, szczupaki wszystko co popadnie.
Frajda niesamowita zakłady kto więcej dzisiaj złowi.
Dosłownie wszyscy mężczyźni z obozu łowili ryby, co wieczór wypady ze spiningiem.

I niestety z roku na rok coraz gorzej, ja już od kilku lat tam nie byłem, odpuściłem.
Ze starej ekipy już nikt tam nie łowi, wszyscy są, ale tylko dla odpoczynku (bez wędki).

Piękne czasy, niestety.
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Jędrula w 10.02.2018, 11:27
Pamiętam, gdy Odrą w moim rejonie płynął najgorszy syf. Woda wtedy śmierdziała mazutem, nawozami i miała czarny kolor. 
Wtedy doświadczyłem moich najpiękniejszych chwil w wędkarstwie. Rzeka była pełna ryb, dosłownie Eldorado.
Jednego dnia łowiło się po kilkanaście kilogramów ryb, bardziej wprawieni łowili po 20-30 kg.
Brały głównie piękne łopaty, klenie, wielkie siłaczki i amury. Często wchodziły świnki i olbrzymie płocie, które nierzadko ważyły grubo ponad kilogram. Nie wspomnę o pięknych szczupakach, które stały zawsze w dołku pod warkoczem główki, achh :'(

Nad rzeką siedzieli nieliczni, nikt ryb nie zabierał, nie było opcji ich zjedzenia. Po kilku latach woda zaczęła się szybko oczyszczać, natychmiast pojawili się nad rzeką wędkarze, którzy dopychali ryby kolanem wgłąb swoich bagażników.
Szybko skończyło się moje Eldorado :'( Moja rzeka z roku na rok zostawała czystsza i bardziej bezrybna.
Niech mi teraz ktoś powie, że NK nie ma sensu? :facepalm:
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Mosteque w 10.02.2018, 11:43
Niech mi teraz ktoś powie, że NK nie ma sensu? :facepalm:
Zgłoś się z tym pytaniem do IRŚ. Tam Ci podadzą całą bibliotekę prac, które tego dowodzą...

Moje dzieciństwo to wyjazdy w Bory Tucholskie i okolice Giżycka. Oraz latanie z wędką po bajorkach i stawach w okolicy Pruszkowa.

Pamiętam, jak wtedy jeziora żyły. Cały czas spławiały się ryby, wyskakiwały wachlarze drobnicy ściganej przez okonie... I z roku na rok było coraz gorzej. Brudniej (jeziora miały odwrotnie niż rzeki opisane wyżej przez Jędrka), mniej ryb. Wszędzie kłusole, siaty, prąd...

Narew z opowieści rodziny mojej żony: "O, kiedyś to wiadrami szczupaki się ciungało. Przyszła susza, to z jednego dołka po kilkanaście. A teraz ni ma..." Ciekawe, qwa, czemu >:O
Pamiętam jak złowiłem tam dwa sandacze po 65 cm. Normalnie afera na trzy okoliczne wsie i dwa miasta :facepalm:
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: robson w 10.02.2018, 14:10
Jak zaczynałem 35 lat temu, to nieodmienną mantrą wszystkich dorosłych było: "kiedyś to dopiero były ryby". Ich dziadkowie, i dziadkowie ich dziadków pewnie tak samo narzekali.
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Koń w 10.02.2018, 15:44
32 lata temu miałem bambusa 3 składy i mega szpic na końcu :D

Mam taką wędę :D Brat mojego dziadka łapał na nią szczupłe w kanałach pod Szczecinem. Ile on się naopowiadał o tych rybach... Żeby było śmieszniej, do tej wędki zakładał kołowrotek wielkości obecnie maks 2000. I młynek nadal kręci :) Mam nawet gdzieś szpule z żyłką z tamtych lat, istnie sznury na pranie :D

Aż chyba ją zabiorę gdzieś nad wodę w tym sezonie.
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Tadek w 10.02.2018, 17:40
Wędkowanie zaczynałem w drugiej połowie lat 70.
Z ojcem jeździliśmy motorowerem "Komar", potem motocyklem "Junak" (później ojciec miał wersję z bocznym koszem) na ryby w Szczecinie i okolicy.
Jako że nie miałem 14 lat, a przepisy PZW na to pozwalały, to łowiłem na "drugą wędkę" ojca. Rzecz jasna były to bambusy z aluminiowymi kołowrotkami o ruchowej szpuli. Polska "Czapla" albo jakieś ruskie, lub wytargane od dziadka jakieś niemieckie, przedwojenne zabytki. "Czapla" jeszcze gdzieś leży w piwnicy. Spławiki z gęsich piór lub korka, żyłka nie wiadomo skąd (potem tylko Stilon Gorzów lub Wiskord, cudem techniki była żyłka "tęczowa" maskująca, ale rwała się w rękach), taśma ołowiana, a haczyki z dobrze pilnowanego kufra dziadka (a potem, cudem ze sklepu, kupowane na sztuki!).
W końcowym, tamtym okresie (pierwsza połowa lat 80), ojciec kupił gołe blanki w włókna szklanego, skuwki, parę drucianych przelotek i blaszane uchwyty do kołowrotków. Przeciął kij od szczotki i umocował uchwyt do kołowrotka. Tak zrobił dwa dolniki. Potem je nawiercił i wkleił na żywicę dolne blanki. Blanki zakończył skuwkami i uzbroił w przelotki. W ten sposób obaj mieliśmy spiny domowej roboty. On miał dłuższy (około 3 m), a ja około 2,5 m. Wykonanie tych spinów zajęło mu ładnych kilka tygodni, jeśli nie miesięcy. Głównie z uwagi na ciągłe szukanie komponentów i kombinowanie, bo komponentów praktycznie nie było. ;)
Do kompletu doszły kołowrotki ze stałą szpulą (sdiełano w CCCP), które wyglądały jak małe betoniarki. Szpula była schowana pod nakręcaną obudową w kształcie miski z otworem z dnie, przez który wychodziła żyłka. Te kołowrotki, to była jakaś totalna bzdura. Źle oddawały żyłkę, często wszystko się plątało. Porażka radzieckiej myśli technicznej.
Odra wtedy mieniła się wszystkimi kolorami tęczy, "pachniała" produktami ropopochodnymi i wszystkich zakładów chemicznych, które mijała od swych źródeł.
Ryby nawet wtedy były, ale mój staruszek nie był wytrawnym wędkarzem, więc jakby to dzisiaj nazwać: "wyniki mieliśmy słabe". Głównie białoryb: płotki, krąpie, rozpióry, leszczyki, okonie i jazgarze, które wtedy były zmorą szczecińskich wód.
Na wypady jeździliśmy bez przygotowania, "at hot". W sobotę, po pracy padało pytanie: czy jutro jedziemy na ryby? Czasami na ryby jeździliśmy w sobotę wolną od pracy (bo takie soboty się pojawiły). Braliśmy pajdę chleba, z której nad wodą gnietliśmy "ciasto". Bardzo często robaki były kopane już na miejscu, na brzegu, przy użyciu co_się_znalazło.
To, co się złowiło w zasadzie nie nadawało się do jedzenia. Ryba śmierdziała chemią Odry lub miała tasiemca.
Co innego ryby z okolicznych jezior i jeziorek. Ale... Często z ryb wracaliśmy już nocą, więc nikomu nie chciało się (i nie mieliśmy już sił) skrobać i obrabiać ryb w domu, więc najczęściej wracały do wody.
Najważniejsze było szukanie nowych łowisk, pobyt nad wodą i "okoliczności przyrody". Ile razy, cali ufajdani, wypychaliśmy Junaka z błota - nie zliczę. Na tym polegała wyprawa na ryby.
Jakoś w pierwszej połowie lat 80 wypady na ryby były coraz rzadsze, aż w końcu ustały.
Do wędkowania powróciłem nieśmiało późnym latem 2016 i... dostałem absolutnej korby na tym tle. ;)

Z największych ryb, jakie złapałem pamiętam tylko węgorza grubego jak ramię nastolatka. Złapałem go rękami w strumyku, gdy poszedłem umyć naczynia na obozie harcerskim.
Drugą zapamiętaną rybą był mały miętus, również wyłowiony rękami na kanale ulgi małej rzeki Płonia. Pochłonięty obserwacją cierników i wodnych pająków (topików?) wypatrzyłem "wielką", łaciatą rybę. No to ją hyc łapami. ;) Oczywiście C&R. :D

Innym rozdziałem są natomiast opowieści wujka (już ś.p.) i matki. Opowieści o rybach, które dziadek przynosił do domu. Tyle że dziadek łowił je zaraz po wojnie - w latach 40, a wujek w latach 50 i 60. Dziadek przynosił tyle ryb, że skrobało się je potem do rana. Szczupaki układało się w poprzek chodnika. Od furtki do domu. Od największych, które nie mieściły się na chodniku, po najmniejsze. Chodnik miał długość 8-10 m i cały był wyłożony szczupakami. Ryb "wszelkiej maści" było tyle, że trzeba było je rozdawać sąsiadom, a dziadek i tak przynosił nowe. Szkoda, że za czasów gdy biegałem w krótkich spodenkach, dziadek był już tak zajęty pracą, a potem ogrodem, że nie chodził na ryby, a i mnie wędkarstwo jeszcze nie interesowało.
Chodziła wtedy taka pogłoska, że węgorze najlepiej było łowić na końskie łby. Wrzucało się łeb uwiązany na linie, a po jakimś czasie wyciągało czaszkę z węgorzami grubymi jak łydka mężczyzny.

Nie było wtedy metod, czy przystawek. Było tylko łowienie na grunt (ciężarek + hak z rosówką), na spławik albo na spinning. Na to ostatnie nie było nas wtedy stać. Ani dostępności sprzętu, przynęt, ani kasy na opłaty. Spinning był dla elit. Nie wspominając nawet o wędkarstwie muchowym.
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Alek w 10.02.2018, 18:06
Tadek super opis, leci :thumbup:
Masz rację, kiedyś się jeździło na "spontan". Dzisiaj przeważnie to kilka dni przygotowania, pół dnia pakowania auta, później pół rozpakowywania na łowisku i z powrotem pakowania auta. ;D
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Mosteque w 10.02.2018, 20:29
Tadziu, piękne to było. Choć zawsze przerażają mnie takie fragmenty, jak ten o szczupakach. Cóż, takie czasy...
Tytuł: Odp: Kiedyś to były ryby panie....
Wiadomość wysłana przez: Druid w 10.02.2018, 23:41
To może i ja coś napiszę
Pierwszą kartę wędkarską dostałem w 1972 roku  mając wtedy 13 lat . W rodzinie łowił tylko wujek pochodzący znad Narwi i uczył mnie łowić na Wiśle i kanałach przed wpływem do Jeziora Goczałkowickiego. Ryby były tam przepiękne a już wtedy trzeba było mieć tzw kartę bezimienną wydawaną w kołach wędkarskich w sposób limitowany. Złowienie w ciągu weekendu  pięciu sandaczy i dwudziestu leszczy (50+) nie było żadnym wyczynem, na kanałach brały też piękne liny i karpiszony których nie potrafiliśmy wyholować naszym sprzętem
Moje wody knurowskie to były głównie zapadliska na skutek gospodarki rabunkowej kopalni . Jednego roku w lesie pojawiały się wielkie kałuże, następnego roku było już metr wody a w kolejnym roku już łowiliśmy tam karasie i szczupaki . Zbiornik który w tej chwili ma w najgłębszych miejscach 12 metrów  - 50 lat temu zbierałem w tych miejscach z mamą maliny i jeżyny .
Z dużych ryb pamiętam przepiękne liny i polskie karasie . Nie było płoci, krąpi a leszcz trafiał się rzadko .
W tej chwili 75% tych akwenów nie istnieje - zasypano je płaskimi hałdami , młodym ludziom nawet do głowy nie przyjdzie że dawniej były tam piękne jeziorka okolone płaczącymi wierzbami , zarośnięte kępami moczarki . Zniknął teren który pamiętam z dzieciństwa , nie ma go
Co do samych ryb - było tak jak wszędzie czyli wszystkie większe zabierano do jedzenia ( nie dziwne - kartki na mięso, braki w sklepach) ale 99% starszych wędkarzy postępuje tak do dziś - w łeb i do torby  mimo że czasy się zmieniły i jest co jeść