Autor Wątek: Wakacje u Babci - zakończenie  (Przeczytany 1633 razy)

Offline jurek

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 435
  • Reputacja: 202
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: południowa wielkopolska
  • Ulubione metody: method feeder
Wakacje u Babci - zakończenie
« dnia: 08.04.2017, 22:56 »
To już ostatni odcinek cyklu. :)

Na odcinku ok 1 km w linii prostej między ostatnimi młynami rzeczka zawzięcie meandrowała a wzdłuż brzegów gęsto i często rosły olchy, tworząc miejscami naturalny baldachim z gałęzi.  Meandrując wymywała  głębokie na ok. 2 - 2,5 m dołki, szerokie na 1-2,5 metra od brzegu zakrętu.Zwisające nad wodą gałęzie non stop dostarczały rybom  naturalnego pokarmu. Zachowując ciszę i ukrywając się na brzegu można było obserwować liczne  stadka oczkujących uklejek i jelców, zaś od czasu do czasu większe zawirowania wody po ataku drapieżników czy akcji większego klenia. Oczywiście nie uchodziło to wzrokowi wytrawnych młodych wędkarzy i determinowało naszą technikę łowienia, a mianowicie : " na spław ". Przeciętnie, poza zakrętami i na prostkach Łużyca była płytkim na jakieś 0,5 metra ciekiem,  miejscami o wartkim wręcz nurcie. Chcę zaznaczyć, że geny wędkarskie odziedziczyliśmy po tacie, który zmarł gdy najstarszy z nas miał raptem 4,5 roku. Ale zarówno wśród mieszkańców naszej rodzinnej  jak i babcinej wioski nie było wędkarzy wśród dorosłych, a więc kogoś kto mógłby nas podszkolić w skutecznych sposobach połowów. No proszę sobie wyobrazić, że nie było nawet internetu !! Na serio.  Nikt ze znajomych nie prenumerował Wiadomości Wędkarskich więc na ówczesnym etapie rozwoju pasji wędkarskiej  kompletnie brakowało nam wzorców.  W sporadycznych też wypadkach spotykaliśmy dorosłych wędkarzy, którzy raczej nas przeganiali  niż  pomagali. Pewnie większość z nich wolała łowić w niedalekiej przecież i o wiele większej i dzikszej Prośnie. Dlatego nie potrafiliśmy się dobierać do skóry pływającym w wodach Łużycy okazowym kleniom. / tak teraz myślę, że to musiały być takie mierzące po ok. 40 cm klenie /. Wiele razy, po swoich atakach, zrywały nam zestawy po krótkim holu i rozpalały do białości chłopięcą wyobraznię. Przed młynem " u Krawczyka "  z rzeczki o szerokości od 5-8metrów Łużyca rozszerzała się do jakichś 20 m przy samym moście ze  stawidłami. Spadała kilka metrów w dół, żłobiąc przy okazji głęboczek na ok. 2-3m i tworząc za nim szerokie na ok.20 metrów rozlewisko , znajdujące się w głębokim jarze. W odległości ok. 15 metrów od stawideł woda  mierzyła już zaledwie 0,5 metra głębokości i przechodziła we właściwy dla rzeczki wymiar. Niezapomniane doznania towarzyszyły wędkarzowi łowiącemu w młynowym bełku. Gdy stawidła byly zamknięte huk i szum spadającej kaskady wody uniemożliwiał swobodną rozmowę między łowiącymi, w powietrzu unosił się charakterystyczny, orzezwiajacy aerozol. Do tego zabawa w refleks z wyrośniętymi, gruntowymi płociami,  biorącymi na kaduka z opadu. Wpływały one tam zapewne z Prosny, toczącej swe wody o kilkaset metrów dalej. Należało podawać zestaw dokładnie na granicy spienionej wody i spokojniejszego nurtu. Zauważyliśmy, że tylko zastosowanie spławika w białym kolorze nie płoszy ryb. Ale też oczy bolały od wytężania wzroku,  bo woda na powierzchni toczyła dużo  białej  piany. Przepływ zestawu przez stanowiska ryb trwał kilka sekund i od nowa należało go  przerzucać. Było to bardzo aktywne wędkowanie. Ale w nagrodę, łowiło się płocie, które trzeba było wkładać do siatki chwytając je obydwoma dłońmi. Czasami podczas takich łowów następowało bardzo ostre branie i taki odjazd, że nie pomagał i kołowrotek o ruchomej szpuli, następowało nieuchronne poluzowanie żyłki i wyhaczenie ryby lub zerwanie zestawu. Po takich przeżyciach, młody łowca nie mógł długo zasnąć w nocy wyobrażając sobie rozmiar rzecznego potwora, który już po kilku dniach rósł i rósł,  a po powrocie do rodzinnej wioski nabierał wręcz wielorybich rozmiarów,  przy okazji wspomnień z wakacji wymienianych z rówieśnikami. Tak myślę, że mogły to być brzany, z których pobliska Prosna wtedy była znana, a i teraz jeszcze trafiają się w niej takie osobniki.
Nigdy nie udało się nam zwycięsko wyjść z takich " zapasów " .
Wspominając dykteryjki z wakacyjnych przygód małych rozrabiaków  nie można pominąć jeszcze jednego rytuału a mianowicie wyganiania ....much z domu. Polegało to na tym, że babcia zasłaniała ciemnymi kotarami okna co powodowało, że w izbach panował półmrok. Następnie otwierała szeroko drzwi wejściowe a my uzbrojeni w gałązki świeżo zerwane z liśćmi z drzew mogliśmy się wyżywać wymachując energicznie i zaganiając muchy, które masowo " podawały tyły " uciekając w kierunku światła, czyli otwartych drzwi. Naprawdę było to skuteczne i na dany dzień rozwiązywało problem much w domu. Nie używało się powszechnie stosowanego wtedy muchozolu aby nie tracić czasu na uciążliwe wymiatanie z zakamarków domowych padłych owadów.
Pamiętam jeszcze jedną historyjkę, będącą już rodzinną anegdotą. Otóż, łowienie w Łużycy wywoływało w nas takie emocje, że mając znacznie bliżej na piękną miejscówkę, jaką bylo starorzecze innej rzeczki, to nie raz potrafiliśmy pojechać tam rowerami. A droga liczyła ponad 20 km i to,  w przeważającej mierze,  wertepami. Rzecz miała miejsce kilka lat pózniej. Pewnego września wybraliśmy się tam  zabierając ze sobą nowego kumpla - Krzycha. Droga zajęła nam ok. półtorej godziny. Gdy minęło pół dnia łowienia zgłodnieliśmy i, pomimo jego oporów, namówiliśmy Krzysia na odwiedziny naszej babci, licząc na jej gościnność. I się nie przeliczyliśmy. Babcia serdecznie nas przyjęła i poczęstowała przepysznymi racuchami i kompotem. W trakcie gdy pałaszowaliśmy z wilczym apetytem, wygadaliśmy się, że mama
pojechała do Kalisza na jakąś nauczycielską " nasiadówę ". Gdy Babcia zorientowała się, że w domu nie było nikogo to nagle  przyjęła diametralnie inną postawę, złapała za miotłę i ruszyła na nas ze słowami : " Wy zarazy jedne, to dla rybek żeście dom zostawili bez opieki ?
Ale już mi do domu ! "  Pierwszy prysnął Krzysiek, za nim reszta, a kolega przez całą drogę mnie przedrzezniał mrucząc  pod nosem : " nie wstydz się, zobaczysz jaka nasza babcia jest równiacha ".
Ps.
Babcia Franciszka przeżyła 95 lat. Nie ma już śladu po jej domostwie. Łużycę   " wystrzyżono na zero " pozbawiając ją  prawie wszystkich drzew na naszym odcinku. Tragedia wprost !  Bez nich nie jest to już ta sama, urokliwa rzeczka. Cóż, panta rhei.



Offline Tench_fan

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 889
  • Reputacja: 473
  • Płeć: Mężczyzna
    • Galeria
  • Lokalizacja: Gorzów Wlkp.
  • Ulubione metody: bat i feeder
Odp: Wakacje u Babci - zakończenie
« Odpowiedź #1 dnia: 08.04.2017, 23:47 »
Przeczytałem i smutek mnie ogarnął. :(
Niszczy się rzeki, niszczy się wspomnienia.
Choć aby na pewno?
One będą w umyśle, w sercu, na kartach wspominków i opowiadań.
Dziękuję Ci Jureczku  za ten cykl. :thumbup:
Mam nadzieję na kontynuację za jakiś czas,
lub "odgrzebanie" dla nas innych wspomnień, innych miejsc.
Radek

Wędkarstwo - namiastka szczęścia gdy życie nie rozpieszcza.