Autor Wątek: Dlaczego okręgi nie działają skutecznie czyli jaka jest rola kół wędkarskich?  (Przeczytany 4425 razy)

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 22 563
  • Reputacja: 1978
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Wędkarstwo w Polsce zorganizowane jest na bardzo dziwnych zasadach, i chodzi tu o wiele aspektów, począwszy od fatalnego prawa, które jest zrobione pod rybaków i rybacką gospodarkę wodami, skończywszy na samej strukturze PZW, która jest po prostu nieżyciowa i jest pozostałością po PRL-u.

Chciałbym się tu odnieść do kolejnej rzeczy która 'kładzie' polskie wędkarstwo, a więc na tym jak funkcjonują najniższe jednostki PZW - czyli koła, i jakie są ich zadania.

Jak stanowi statut PZW 'koło jest podstawową jednostką organizacyjną Związku, powoływaną uchwałą zarządu okręgu, która określa teren działania, minimalną liczbę członków i zakres sprawowanej opieki nad wodami'.  Mamy więc ogólne zadania i cele, i wszystko wygląda niby dobrze. Czy jednak jest tak na pewno?

Polski Związek Wędkarski to stowarzyszenie a raczej federacja stowarzyszeń, bo każdy okręg jest osobnym stowarzyszeniem. Koła to właśnie podstawowe 'jednostki terenowe' okręgu, mieszczące się w jego granicach. I nie powinno to nikogo dziwić, bo póki co jest tu normalnie. Schody zaczynają się wtedy, kiedy przyglądniemy się jak poszczególne koła działają i czym się zajmują.

Wg mnie jednym z podstawowych zadań koła wędkarskiego powinno być opiekowanie się łowiskami lub ich częścią, w przypadku rzek ich odcinkami, dopasowanymi do miejsca w którym koło działa. Niestety, jak się okazuje nie wszystkie koła się wodami opiekują, do tego są koła małe, które nie mają wielu członków, za to mają prawo głosu dzięki delegatom. Wypacza to działanie okręgu, ponieważ wiele do powiedzenia mają ci, co nie wykonują tu odpowiednich zadań.

Ale problem jest bardziej złożony i należy tu rozpatrzyć jak pewne rzeczy działają w PZW jako całości. Otóż związek nie posiada własnej straży wędkarskiej jako takiej, ponieważ w Polsce mamy relikty socjalizmu realnego, jakim jest chociażby Społeczna Straż Wędkarska. Jej działanie określa ustawa o rybactwie śródlądowym z 1985 roku (stąd i taka nazwa jak i funkcje). Powołuje ją starosta powiatu, zaś do głównych zadań należy wspieranie Państwowej Straży Rybackiej. Nie mamy więc stricte straży związkowej ale twór o dziwnych kompetencjach. Warto zobaczyć co to powoduje - bo w okręgu bielskim władze okręgu walczą z SSR Żywiec, zamiast wspólnie dbać o wody. Nie mam zamiaru wykazywać kto tam ma rację, zwracam uwagę na fakt, że SSR ma inną wizje niż PZW. Gdyby to była straż dodatkowa, oprócz tej istniejącej w związku, nie byłoby problemu. Ale takowej nie ma, więc wychodzi, że wody nie są odpowiednio chronione. Pokłosiem tego jest to, że w wielu kołach nie ma opieki nad łowiskami, bo to zadanie należy do SSR, która tylko gdzieniegdzie jest prężna, często nie ma jej w ogóle lub działa w ograniczonym zakresie. Do tego po wejściu w życie przepisów związanych z przechowywaniem i przekazywaniem danych osobowych (RODO), mamy idiotyzm tego typu, że SSR nie może kołom przekazać danych osoby łamiącej regulamin (czyli zajmującej się często kłusownictwem w jakieś postaci), przez co nie można ich ukarać. Mogłaby to robić straż wędkarska związku, ale jej nie ma!

Tak więc wychodzi na to, że wody nie są chronione odpowiednio, zwłaszcza, że PZW nie ma własnej wewnętrznej organizacji ale musi korzystać z czegoś zewnętrznego, choć tworzą ją praktycznie tylko członkowie PZW! Do tego zadaniem związkowej straży ma być pilnowanie porządku nad wodą i kontrola wędkujących, a SSR ma przecież wspierać strażników z PSR w pierwszym rzędzie. Mamy więc typowy prawny galimatias i komplikowanie życia, rozbieżność celów. To co działało w PRL-u jako-tako teraz absolutnie nie zdaje egzaminu.

Ale wróćmy do kół. Otóż logiczną rzeczą jest to, że koła powinny zajmować się ochroną łowisk, i każde powinno mieć jakieś pod sobą. Bo przecież nie chodzi o to aby robić towarzystwo wzajemnej adoracji, gdzie się pierdzi w stołki, ale aby działać i dbać o rozwój wędkarstwa. Mamy więc koła które działają i poświęcają sporo środków aby o daną wodę zadbać (muszą tworzyć SSR i je utrzymywać) lub takie, które odcinają kupony z pracy innych. Czy to jest dobre? Oczywiście, że nie! Bo pamiętajmy, że PZW jest stowarzyszeniem a nie firmą czy organizacją rządową, i wszystko tak naprawdę załatwić muszą wędkarze. Stąd takie niskie składki, ponieważ mamy pracę społeczną, którą wykonują właśnie koła wędkarskie lub sam okręg (choć tu większość osób jest opłacanych).

Tak więc idealnym scenariuszem jest taki, w którym okręg składa się z kół, z których każde prowadzi jakiś zbiornik lub kilka (może też wspólnie z innymi kołami) i jest za niego odpowiedzialne w pewnym stopniu. Wtedy na wodach dobrze chronionych i zarządzanych powinno być więcej ryb, bo dobre koło nie tylko będzie kontrolować wędkarzy, ale i będzie pilnować czy zarybienia odbywają się zgodnie z operatem i czy nie dochodzi tu do nieprawidłowości, będzie pilnować aby w operacie nie było wpisanych odłowów gospodarczych, jak to ma miejsce w niektórych okręgach. Do tego jeżeli koło jest duże i ma wolne środki, może wtedy opłacić ichtiologa, który dokona badan wody i sporządzi poprawki do operatu lub pomoże w stworzeniu nowego, dzięki któremu nastąpi poprawa rybostanu. Można też korzystać z danych z rejestrów połowowych, które są bardzo cennym narzędziem przy prowadzeniu gospodarki wędkarskiej. Praktycznie nikt z tego nie korzysta, dlatego jest tak a nie inaczej. Nie muszę wspomnieć też o inwestycjach w budowanie stanowisk, parkingów, dróg dojazdowych i utrzymywania porządku...

Ale dlaczego koła wędkarskie cechuje takie zróżnicowanie, na te, co działają i są prężne, jak i na te, gdzie nie robi się wiele? Otóż odpowiada za to jeden z punktów statutu, który jest kolejnym 'wiecznie żywym Leninem' czyli reliktem PRL-u. Otóż członek PZW może należeć tylko do jednego koła. Tylko jednego! Co to za idiotyzm?

Tu wyjaśnienie jest dość proste - otóż w epoce socjalizmu realnego nie było normalnego systemu ewidencji, zaś wędkarze mogli wędkować na terenie kraju zaś później okręgu, więc nie było żadnej rywalizacji między kołami, bo związek był jeden, i wszystcy przecież pracowali wspólnie aby budować socjalizm czyli 'dobrobyt'. I tak zostało do dziś, nie ma praktycznie rywalizacji między kołami o wędkarza. Liczą się za to układy i znajomości a nie to jak się działa, czyli jest jak 'za komuny'.

Pomyślmy co by się działo, gdyby można było należeć do kilku kół, a koła opiekowały się swoimi wodami i miały pewną autonomię. Otóż zdobyte w ten sposób środki (ze składek członkowskich) inwestowałyby w łowiska, co dzisiaj działa w bardzo małym stopniu. Koło X mogłoby oferować członkostwo (tyko to), oferując wędkarzom dostęp do danej wody lub kilku, którymi się opiekuje. W ten sposób wędkarze z całej Polski mogliby należeć do wielu kół w różnych okręgach, i na przykład opłacić składkę tam, gdzie chcą (na dane łowisko), przez co kilka razy w roku mogliby tam pojechać z wędką. Dobre koła więc miałyby dużo środków, wędkarze zaś płacąc więcej mieliby pewność, że ich pieniądze idą do tych, co daną wodą się opiekują, a więc inwestowaliby w łowisko poniekąd, nie zaś płacili do okręgu, a tak jest teraz. Jeżeli jakieś koło wykonuje pracę i oferuje dobre łowisko, zadbane pod względem rybostanu, stanowisk, dojazdu, parkingu - to czy ono ma coś z tego? Przy dostępie do niego dla każdego wędkarza opłacającego składki w okręgu, okazuje się, że raczej nie, wręcz działa to na ich niekorzyść. Bo mają tłok, kupę śmieci, innego rodzaju problemy (alkohol, kłusownictwo), im samym często brakuje miejsca aby wędkować. Do tego wędkarze z innych okręgów płacą składki do okręgu, i koło niewiele z tego dostaje. Efekty ich pracy inkasują działacze z okręgu, z których wielu pochodzi z kół co właśnie niewiele robią. I dlatego tylu się wypala lub idzie po 'wyznaczonej linii' czyli nie wychyla się i wykonuje minimum pracy na jaką ich stać. Bo ciężka praca się po prostu nie opłaca, jeżeli jej owoce konsumują inni przede wszystkim.

Tutaj też musimy się odnieść do tego, kto rządzi związkiem i dlaczego. Na pewno nie rządzą nim wędkarze jako tacy, ponieważ PZW prowadzi gospodarkę rybacką, i to dosłownie. ZG PZW utrzymuje się nie tylko ze składek, innym źródłem finansowania jest działalność rybacka i związane z tym profity. W niektórych okręgach też są rybacy, do tego inne kwiatki, jak chociażby smażalnie czy restauracje. Taki okręg mazowiecki posiada sezonową restaurację chociażby, i prezes tegoż okręgu a dawniej i wiceprezes związku, z dumą udzielał wywiadu pewnej gazecie, gdzie chwalił się, że wybudowano ją ze składek wędkarzy, a kwota była niebagatelna, bo niecałe dwa miliony złotych (dokładnie około 1.7 miliona). Nawet jeżeli część funduszy pochodziło ze środków Unii Europejskiej, to i tak zadziwia jaki jest cel tego typu inwestycji. Na pewno nie pomagają one wędkarzom ani nie wpływają na rozwój wędkarstwa, rybactwa juz tak.  Dlatego część reform powinna się odnosić do odebrania uprawnień władzom okręgu, i przekazaniu ich kołom wędkarskim. Wtedy będziemy mieli pewność, że wędkarze decydują o tym jak się gospodarzy ich wodami, nie zaś działacze dbający o własne interesy.

Wyobraźmy sobie też, co się dzieje, gdy jakiś wędkarz z innego okręgu lub osoba niezrzeszona, korzysta z danego łowiska. Wg mnie 50 do 75% tej kwoty powinno zasilić kase koła które się daną wodą opiekuje. Sprawi to, że wiele kół bedzie stawało na rzęsach aby uatrakcjnic swoja ofertę, mieć bogate portfolio łowisk nad którymi sprawuje opiekę, bo wtedy będa mieli z tego środki, które można zainwestować w łowisko. Sami wędkarze tedy poczuliby się prawdziwymi gospodarzami a nie klientami. A tak jest dzisiaj właśnie, zdecydowana większość członków związku to klienci. A PZW to nie firma ale stowarzyszenie!

Mieszkam w UK, i widzę doskonale jak działają pewne kluby (odpowiednik kół). Otóż te najlepsze mają wielką siłę i sporo łowisk pod sobą, te kiepskie zaś mają mało wędkarzy i słabe wody. Dobre kluby wykupują łowiska na własność, pilnują ich dobrze, dbają aby były zbudowane platformy, drogi dojazdowe, parkingi, ogradzają łowiska. Jest to typowa rywalizacja o wędkarza, na której korzystają właśnie ci co wędkują. W Polsce tego nie ma, bo płacąc w dowolnym miejscu składkę, mamy dostęp do wszystkich wód okręgu. Zastanawia mnie, dlaczego tak niewielu wędkarzy to rozumie. Spotkałem się wielokrotnie z krytyką tego, że pomimo, że koło liczy sobie 1000 członków, na zebranie przychodzi kilkudziesięciu. Jest to oczywiste, że w systemie, gdzie można należeć do jednego koła, a składka opłacona byle gdzie uprawnia do wędkowania na każdej wodzie okręgu (oprócz łowisk specjalnych), przynależność do koła jest tylko i wyłącznie umowna. Do tego nie można opłacać składek przez internet lub przelewem, można robić to tylko w siedzibie koła. Więc dlatego koło ma tylu 'papierowych' członków. Oni po prostu tam opłacają zezwolenie, bo jest to dla nich wygodne. Tylko nieliczni chcą działać lub rozumieją, że bycie członkiem PZW to nie tylko korzyści ale i obowiązki.

Bardzo pomogłoby w takich zmianach ustanowienie opłaty za niewykonanie pracy na rzecz koła, która powinna być obowiązkowa i wynosić około 10 godzin w roku. Wtedy ci co nie chcą pracować, zapłaciliby równowartość takiej 'robocizny', powiedzmy 100 złotych. To działa w wielu krajach (np. Czechach) i się sprawdza bardzo dobrze. A u nas nie do końca wiadomo jakie są kompetencje okręgu czy kół w przypadku danych zbiorników.

Na koniec trzeba jeszcze pokazać jedną rzecz. Otóż PZW działa zgodnie z ustawa o stowarzyszeniach, więc jest tu normalna ordynacja wyborcza. Polega ona na tym, że wędkarze w kole wybierają delegata lub delegatów, którzy niczym parlamentarzyści prezentują interes wędkarzy w okręgu (w tym wybierają władze okręgu) lub na zjeździe krajowym, gdzie wybiera się władze związku. Im więcej wędkarzy ma koło, tym więcej delegatów może wystawić, i na 500 osób przypada jeden delegat. Gdyby koła mogły rywalizować o wędkarza, wtedy te silne miałyby o wiele więcej do powiedzenia, zaś te słabe oczywiście odpowiednio mniej. Ale tego nie ma dziś. Bo z jednej strony wędkarze nie rozumieją tej zależności (należy się przenosić z kół słabych do tych co działają odowiednio!), z drugiej małe koła z małą ilością członków, co często niewiele robią, mają tyle samo praktycznie do powiedzenia co koło spore i dobrze działające. Dlatego jest tak źle w PZW!

Tym, co powtarzają niczym mantrę, że 'nic nie da się zrobić, bo to Polska' czy też, że 'aby się coś zmieniło stare pokolenia muszą umrzeć' pragnę przedstawić przykład okręgu opolskiego, jednego z najlepszych okręgów PZW. Dzięki działaniu oddolnemu wędkarzy, okręgo posiada świetne wody, oprócz kilkunastu zbiorników no kill są to też inne łowiska z pięknymi i licznymi rybami. Można by rzec, że rządzą tam właśnie wędkarze, stąd takie łowiska (przepełnione często, trudno znaleźć na wielu miejsce w 'sezonie'). Tak więc można rzeczy zmieniać, trzeba tylko chcieć. Przede wszystkim chcieć zrozumieć co jest złe, i co źle działa, co należy bezsprzecznie zmienić. Zwłaszcza, że mając związek wędkarski w wędkarskich rękach (a nie lobby rybackiego), można wywierać wielki wpływ na polityków i rządzących, uzyskując lub utrzymując spore przywileje. Nikt nam nie zorganizuje lepiej wędkarstwa niż my sami, na pewno nie ci, co uważają model rybacki gospodarki wodami za jedyny słuszny.
Lucjan