Artur - S2.
Około 20 na sąsiednim stanowisku był odjazd. Chłopaczek (12-latek jak później się okazało) zagapił się i pomimo rozpaczliwych starań ojca, który w wodzie gonił wędkę, został z żalem na brzegu bez wędki.
U mnie krótko po północy delikatny odjazd, który wyrwał mnie z namiotu. Za wędkę i holuję. Męczyłem się z gadziną z dobre pół godziny. Zestaw z bezpiecznym klipsem na ledcore, ciężarek 104gr i widzę jak zestaw wyszedł z wody ale jakąś żyłkę ciągnę. Po długich a ciężkich wylądowałem karpia w podbieraku, zapięty na nie mój haczyk. Myślę - ki czort, o wuj tu chodzi. Żyłka jakaś inna, ale cóż, trzeba wyciągnąć drugi koniec z wody. Ciągnę, ciągnę, a tu nagle z wody wynurza się szczytówka, po chwili całe wędzisko z kołowrotkiem.
Poszedłem do sąsiada, pukam w przyczepę: Sąsiad, chodź do mnie na stanowisko odebrać wędkę. Żebyście widzieli minę gościa - ja byłem poszczany ze śmiechu. Zdjęć nie mam bo to ciemna noc, a i sam też byłem w szoku tym, co wyciągnąłem. Jak długo żyję takiego numeru nie miałem
Wędka, która poszła do wody to jakiś pikerek z kołowrotkiem Okuma. Żal było chłopaka, bo widać, że cierpi po stracie zestawu. Ale na całe szczęście wędkę udało się odzyskać, co prawda żyłka do wymiany, bo poskręcana jak świński ogon, ale to żadne koszta w porównaniu do zestawu. U mnie tylko było trochę rozplątywania przyponu a tak to nic się nie stało
Rano chłopak przyszedł podziękować, ale bardzo był zestresowany, przejęty.