Techniki nie mają nic do rzeczy, za wszystko odpowiadają ludzie.
Jeśli trafi się na gagatka, to nie ma znaczenia czy będzie łowił spławikiem, karpiówką czy spinem, będzie bez względu na technikę połowu uprzykrzał innym relaks nad wodą.
Łowiąc na komercjach, gdzie mam większe szanse na spotkanie ładniejszych ryb, zwłaszcza z marszu, z przykrością stwierdzam, że 9 na 10 takich gagatków, to łowiący przy pomocy karpiówek i alarmów.
Celowo nie piszę karpiarzy, bo to tak jakby napisać, że każdy łowiący na koszyczek to feederowiec.
Myślę, że dzieje się tak dlatego, że ludzie tego typu mają małe pojęcie o wędkowaniu, małe umiejętności i są święcie przekonani, że aby łowić ryby np 10kg lub większe, potrzeba żyłki 0,40 i haków nr 2. Stąd wybierają tak mocarny sprzęt, sypią ogromne ilości byle „g*wna” do wody i wspomagają się modelami zdalnie sterowanymi, bo to dla nich jedyna szansa by coś połowic- wiadomo echosonda, wywózka w te same miejsce. Technicznie nie ogarną celnych i dalekich rzutów, wyszukanych zestawów, cieńszych żyłek, bardziej spolegliwych wędek…
Jedynymi winnymi są właściciele łowisk, osobiście znam tylko jedno, gdzie jest w miarę „porządek”.
Gagatki przyjeżdzają na kilka dni, z reguły w grupach, nieraz z rodziną czy innym towarzystwem, można kasować za kwaterę i łowienie, do tego regularne biegi do sklepiku po piwko czy jakieś przekąski.
Co właściciel ma z takiego bardziej ogarniętego wędkarza? Przyjedzie taki rano, zwinie się pod wieczór, nie pije, bo trzeba kierować, towar ma swój, kanapkę sobie przywiózł i jeszcze połowił jak rzadko kto
Więc najeżdżanie jednego wędkarza na drugiego, to nie problem wędkarski. To problem kultury, problem społeczeństwa, wychowania, władz, przepisów prawa, polityki i czego tam jeszcze…