Ciemność, ciemność widzę, patrząc na polskie wędkarstwo. Mamy kiepsko funkcjonujący związek wędkarski, fakt, ale największym zagrożeniem dla naszego wędkarstwa są wędkarze. Jestem tego pewien, więc zdania nie zmienię.
Załóżmy, że nasze wody nagle będą pełne ryb, różnych, najprzeróżniejszych, z dnia na dzień. Jak długo utrzyma się taki stan? Najważniejsze pytanie brzmi: kto będzie pilnował tych ryb? Na pewno nie wędkarze, bo garstka pasjonatów nie poradzi sobie z hordą najeźdźców żądnych wysokobiałkowego mięsa. Czy Wy naprawdę myślicie, że polscy wędkarze z dnia na dzień staną się etyczni i będą przestrzegać jakichkolwiek nakazów i zakazów? Naszym problemem nawet nie jest to, że limity dobowe czy inne są za wysokie, kłopot w tym, że dla wielu nie istnieją ani limity, ani okresy ochronne, co szczególnie boli, gdy dotyczy to ryb drapieżnych (wiem, wiem, każda ryba jest ważna, jeśli jednak ludzie nie szanują drapieżników, to co z takimi leszczami...). Gdyby wszystko zależało od polskich wędkarzy, to byłaby jedna składka na wszystkie wody i karpie w każdej wodzie, tylko karpie. Po co się pieprzyć z płotkami czy leszczami, karpie są większe i smaczniejsze. Tych, którzy chcieliby "normalne" ryby, zakrzyczanoby.
W moim jeziorze trwa rzeź sandaczy. Albo bierze się każdego, albo wymiar ustala się na oko, czyli jeśli sandacz ma 45 cm, ale jest "gruby i tłusty", to można go zabrać. Robią tak prawie wszyscy. Jak mam się czuć, gdy szybkim ruchem uwalniam stosunkowo małego sandacza, niewymiarowego, a stojący za mną wędkarz, emerytowany nauczyciel historii, krzyczy, że "przecież tłusty był!", po czym spogląda na mnie jak na głupca? Jak żyć, skoro oficjalnie zostałem wrednym chujem, który coś tam marudzi, zwraca uwagę? Co ja mam teraz robić? Przecież donosicielstwo jest złe, według nich, tym bardziej że oni nie kradną "naszego", tylko "ich". To jest banda zwyrodnialców z wędkami! A najbardziej żenujące jest to, że potrafią gadać, że rybak wali prądem, że nie zarybia, że kradnie... A później z żonkami do kościołów, do wyborów, żeby Polska była Polską! Żeby żaden Niemiec, Francuz czy Anglik nie pluł nam w twarz, bo my swój honor i dumę mamy! A jak ryby są, to ma ich nie być! Ma być prawo i sprawiedliwość. I święty spokój.
Z tymi ludźmi nie da się rzeczowo rozmawiać, bo zazwyczaj grzecznie przytakują (tak, tak, nie ma ryb, kradną, walą prądem, rozstawiają kilometrowe siaty, łowią sandacze w kwietniu...), jednak swoje robią.
Recepta jest prosta: jeden wędkarz, jeden strażnik czy policjant. Innej możliwości na zmiany nie widzę. Prawdziwych pasjonatów jest garstka, reszta to dzikie hordy najeżdżające wody. Myślicie, że mówię to z satysfakcją? Bynajmniej. Wstyd mi, bo mówiąc o polskich wędkarzach, mówię też o nas, a to krzywdzące. Jak długo trzeba pracować, żeby przeciągnąć większość na jasną stronę? Czy w naszym kraju jest to w ogóle możliwe? Ciemność widzę.