Moje obserwacje tego, co "my zawodowcy" robimy na dużych są nieco inne. W żaden sposób nie będę bronił grupy zawodowej, do której przynależę.
Dlaczego jest tak, a nie inaczej w transporcie, dlaczego znakomita część kierowców "gna na złamanie karku"? Wina leży w 4 płaszczyznach:
1. Kierowca
2. Spedytor
3. Klient
4. Właściciel firmy transportowej.
Pewna część kierowców ma płacone oprócz podstawy (która jest w bardzo dużej części firm tą najniższą krajową) w postaci kilometrówek, "procenta z frachtu". Są też takie firmy, gdzie oprócz podstawy płaci się dniówki. Są też firmy, gdzie kierowca dostaje pewną kwotę, która jest wypłacana stale co miesiąc, bez względu na okoliczności (kilometry, zlecenia, dniówki). My kierowcy jesteśmy odpowiedzialni za ten stan rzeczy, bo godzimy się na takie warunki płacowe. W świetle prawa jazda "na procencie", czy też "od kilometra" jest nielegalna, ponieważ od ilości kilometrów uzależniona jest wysokość wypłaty. A taka forma wynagradzania jest traktowana jako akord. Akord, który popycha kierowców do łamania przepisów dotyczących czasu pracy, kodeksu drogowego, a tym samym niebezpiecznej jazdy. Jeden goni przed drugim, bo jeszcze jedno zlecenie, jeszcze kilka km, bo dojdzie parę groszy do wypłaty. Prawda jest taka, że prawo ustanawia maksymalną prędkość dla pojazdów ciężarowych o dopuszczalnej masie całkowitej na drodze jednojezdniowej na poziomie 70km/h. Na drodze dwujezdniowej do 80km/h. Niestety, wielu kierowców o tym zapomina i gnają na złamanie karku.
Spedycje. Spedycje mają za zadanie zrobić jak największy obrót na aucie i dla nich czas pracy kierowcy jest czymś wirtualnym. Nierzadko dochodzi do swego rodzaju rywalizacji, która firma dostarczy szybciej dany ładunek. Wówczas spedytor dostaje więcej kasy (taka premia za szybko zrealizowane zlecenie). Premia ta albo w całości, albo w części (dzieli się z właścicielem firmy transportowej) trafia do spedycji. Kierowca jak nie dostanie "zjeby" to już zarobił. Spedycja zawsze będzie cisnęła kierowcę, by ten jak najwięcej przewiózł, bo od tego zależy reputacja firmy, a co za tym idzie zadowolony klient i lepszy kontrakt na przyszłość.
Zleceniodawcy. Nie odkryję Ameryki, gdy powiem, że modnym są dostawy "Just-in-Time". Kiedyś może i to się łatwiej realizowało. Nie było takiego natłoku samochodów. Drogi są przeładowane, nie można poruszać się po nich tak szybko, jak kiedyś. Zleceniodawcy coraz bardziej tną koszty, a najlepiej wychodzi to na pozbywaniu się magazynów - przecież można dostarczyć towar prosto na taśmę produkcyjną. Nakładają coraz większe kary za nieterminowe dostawy, a to rzutuje na zarobek spedycji/firmy transportowej. Na kierowcę spada presja terminowości dostawy, a co za tym idzie rzutuje na jego zarobek. Bo skoro spóźni się to będzie rozładowany nie wiadomo kiedy. Przepadają mu kolejne zlecenia i tym samym nie zarabia.
Szef. Właściciel firmy transportowej będzie zawsze dążył do maksymalizacji zysków. Będzie naciskał na kierowcę, by ten jeździł jak najwięcej. Czas pracy kierowcy, ograniczenia prędkości, zakazy, objazdy to są wszystko składniki ograniczające dochód.
Mój św.p. Kolega powiedział mi kiedyś tak: "Jakie sobie dasz ubrać buty, w takich będziesz tańczył". Osobiście jeżdżę zgodnie z przepisami. Dla mnie tacho jest święte, a pensję mam płaconą normalnie - dniówki. Nie muszę gnać na złamanie karku, tym bardziej, że wożę często-gęsto bardzo niebezpieczne produkty. W przypadku, gdy stanie się coś na drodze - mnie pierwszego biorą za dupę, to ja odpowiadam i nikt mi nie pomoże, nie poda ręki. Dlatego postępuję tak, a nie inaczej.
Reasumując: To my, kierowcy zawodowi, jesteśmy winni temu, co dzieje się na drodze. To my godzimy się na warunki, jakie daje nam firma z chwilą przyjmowania się do pracy. Gdyby było inaczej, gdybyśmy nie godzili się na takie uzależnienie pensji od kilometrów/frachtów, nie byłoby tej gonitwy. Ale to jest czysto teoretycznie. Zawsze znajdzie się pośród nas jakiś "sefie-sefie, ja pojade". A później to już idzie lawinowo: "Przecież Józek da radę pojechać, a ty nie?" Resztę przemilczę. Bo to szczyt wierzchołka góry lodowej zwanej transportem.
Pisząc tego posta nie chciałem, by zabrzmiało to, jak żalenie się jak mi źle. Osobiście bardzo krytycznie podchodzę do tego co się dzieje w samym transporcie, jak i na drogach. Ale naprawdę można napisać niezły elaborat, a i tak nie będzie rzucone pełne światło na tę gałąź gospodarki.
[EDIT]
(...)Swoją drogą jestem zdumiony, że nikt nie wspomina o spalaniu. Zawsze tak to sobie tłumaczyłem. A przy stałej jeździe bez hamulca i gazu naprawdę to daje ogromne oszczędności w skali miesiąca.
Michał - obserwując drogę można naprawdę sporo zaoszczędzić. I paliwa i klocków hamulcowych. Moja Honda przy dojazdach do pracy spala średnio 4,3-5,1l/100km Pb95. Prawie 100 000 km mam przejechane na jednym komplecie klocków hamulcowych. To o czymś świadczy.