Autor Wątek: Ostatni lód  (Przeczytany 4405 razy)

Offline Druid

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 740
  • Reputacja: 418
  • Płeć: Mężczyzna
    • Galeria
  • Lokalizacja: Knurów, Górny Śląsk
  • Ulubione metody: waggler i feeder
Ostatni lód
« dnia: 26.02.2015, 01:04 »
Szliśmy w trojkę koroną betonowego wału. Ja, Waldek i Baran. Byliśmy wściekli , zmęczeni i zniesmaczeni. Tak długo planowaliśmy tą niedzielę, tak się podniecaliśmy wspólnym łowieniem na ostatnim lodzie, tak dobrze byliśmy przygotowani - a tu nici z naszego łowienia. Wzdłuż całego betonowego brzegu brakowało lodu , miejscami nawet na trzy metry. Słońce tak skutecznie ogrzało beton że lód sie stopił i czarny pas wody ciągnął się po horyzont. Doszliśmy więc do końca betonów w nadziei że na kamienisto-trawiastym brzegu nam się uda - ale niestety tam lodu było jeszcze mniej. Może - gdybyśmy mieli wodery czy spodniobuty , ale nie przewidzieliśmy tego. Zrobiliśmy szybkim marszem z osiem kilometrów i teraz wracaliśmy smutni, nawet juz nie rozmawialiśmy z sobą. Baran - jak to baran , namawiał nas byśmy jakoś próbowali przeskoczyć w węższym miejscu tą wodę. Ale nie mieliśmy gwarancji czy doskoczymy a jeśli nawet to czy lód jest tam wystarczająco mocny by się nie ukruszyć, nikomu nie uśmiechała się mroźna kąpiel. Zwłaszcza że przyszliśmy tu pieszo a na kwaterę dobre pięć kilometrów. Porozpinaliśmy ciepłe kurtki bo zaczynaliśmy sie pocić, czapki też powkładaliśmy do kieszeni.
Słonce nadawało złotej barwy powłoce lodowej, po śniegu leżącym na niej nie zostało ani śladu. Wielkie jezioro ciągnęło się po horyzont, złota barwa lodu zamieniała się w szarość o barwie chmur przykrywających chwilami słońce. Mgiełka zawieszona w powietrzu sprawiała wrażenie że to jezioro nie ma końca. Wiatr rozwiewał nasze rozpuszczone szaliki. W powietrzu nie było czuć wiosny, tego charakterystycznego zapachu rozmiękłej ziemi, kiełkującej trawy. To jeszcze nie ta pora, może za tydzień, dwa - jeśli zima nie powróci. Szliśmy więc tak powoli , zamyśleni własnymi sprawami i z zazdrością obserwowaliśmy daleko daleko na lodzie czarne przecinki - to byli wędkarze którym widocznie jakimś cudem udało się wejść na lód od drugiej strony jeziora. No tak - tam było łatwiej, były piaszczyste plaże, były pomosty. Ale nam by tam dojść dnia by zabrakło...
W pewnej chwili z tyłu usłyszeliśmy charakterystyczne bzyczenie jadącego skutera, z każdą minutą mocniej. Gdy był już blisko usłyszeliśmy też okrzyki i zobaczyliśmy że prowadzący skuter macha do nas rękami. Zatrzymaliśmy się a on dojechał zdyszany
- panowie, tam się człowiek topi ! - wskazał ręką pod słońce które już nabierało pomarańczowej barwy. Z trudem daleko , daleko od brzegu zauważyliśmy małą czarną kropkę która co chwila znikała i pojawiała się spowrotem. O dziwo nie było już nigdzie widać innych wędkarzy, zupełnie nikogo
- Ale jak my mamy pomóc facetowi ? Zna go pan ? - powiedział Baran bez sensu
- Nie znam, a co to ma za znaczenie - to człowiek, on zginie jeśli nikt nie pomoże. Wtrąciłem się - jedź pan szybko na elektrownię, tam szybko wezwą jakieś służby, szkoda czasu stać . Popędził  aż się kurzyło. Stanęliśmy bezradni - jak tu pomóc temu facetowi ?
Kropkę było widać, już nie znikała ale też nie powiększała się . Wniosek jeden - nie potrafi sie wgramolić na lód , siedzi w dziurze i jego ubranie pije wodę a on schładza się jak piwo w wiaderku z lodem. Porywczy Baran widział tylko jedno rozwiązanie - jakimś cudem wskoczyć na lód. Ale jak tego dokonać bez zimnej kąpieli ? Ja już dobrze wiem czym to pachnie, dwa razy wpadłem ale jakoś sam wylazłem , raz mnie Waldek za pas liną wyjął. Gdybyśmy wpadli wskakując na lód to nie będziemy w stanie ratować człowieka, nie dojdziemy i nie wrócimy z nim, zamarzniemy - zwłaszcza że słońce chyliło się już ku zachodowi i było coraz zimniej a bezchmurne niebo wróżyło mróz tej nocy
Po kilkunastu minutach usłyszeliśmy syreny straży pożarnej i pogotowia. Wjechali na wał na kogutach , stanęli nie przestając wyć. Strażacy wyszli i patrzyli w dal, pokazaliśmy im czarną kropkę na lodzie. Dowódca wozu był bezsilny, nie maja takiego sprzętu który byłby pomocny. Wtedy też dowiedziałem się że straż to nie wojsko – nie ma czegoś takiego jak rozkaz dowódcy który obowiązkowo trzeba wykonać. Stali i patrzyli , nic więcej. Wkurzony Baran zaczął się kłócić z dowódcą dlaczego nic nie robią, nie słyszałem wszystkiego  bo syreny głuszyły słowa ale zobaczyłem że Baran dobiera się do długiej drabiny przymocowanej do boku wozu. Dowódca odpychał go ,  podbiegliśmy więc . – Dlaczego nie chcecie nam pozwolić ratować tego gościa ! Jesteście beznadziejni – krzyczał Baran czerwony na twarzy z wściekłości. W pierwszej chwili wydawało mi się że wyładowuje swoją złość szarpiąc wóz bojowy ale gdy machnął do nas zorientowałem się że chodzi mu o zdjęcie tej drabiny, zorientowałem się tak jak on wcześniej że dzięki niej może uda nam się uratować nieszczęsnego wędkarza. Nie wiem jak on to zrobił ale po chwili mieliśmy drabinę, nawet dwie tej samej czterometrowej długości. Teraz to on był dowódcą – wskazał na mnie
- Idziesz ze mną bo nigdy nie marzniesz i wiem że się nie boisz. Zostaw plecak, pozapinaj się i idziemy. Zostawiłem jedynie pod pazuchą mój mały termos z ratunkową herbatą. Mieścił tylko szklankę ale to wystarczy bo proporcja pół na pół z rumem mocnego czaju z czubatą łyżka cukru to spokojnie ogrzeje i trzech ludzi. Waldek pomógł nam znieść  drabiny , wydawało się nam że strażacy tego nie widzą. Początek był najgorszy. Okazało się że na lodzie jest mokro, nie mogliśmy się tak czołgać jak planowaliśmy. Nie mogliśmy też być na jednej drabinie bo wtedy lód trzeszczał niebezpiecznie . Pozostało więc tylko naprzemienne przestawianie drabin i chodzenie na czworakach po nich, po paru zmianach ustawienia wpadliśmy w prawie automatyczny rytm. Jedna drabina do przodu, wędrowałem do jej  końca, potem Baran podawał drugą klęcząc na końcu tej pierwszej , ja przesuwałem tamtą do przodu i szybko pełzłem na jej koniec i tak w kółko. W pewnej chwili  spojrzałem w tył na brzeg i zmartwiłem się ze tak niewiele trasy zrobiliśmy. Zgubiła mi się też  czarna kropka która była naszym celem , już się przestraszyłem że to koniec. Ale gdy wstałem na drabinie zobaczyłem ją , niestety jeszcze bardzo daleko. Wyczuliśmy na raz oboje że lód jest tu już mocniejszy , nie trzeszczy i nie ma na mim wody. Może dlatego że zimniej, słońce już czerwieniało nadając czerwonej barwy wszystkiemu co nas otaczało. Stanęliśmy na lód , związaliśmy się liną na której końcach przywiązaliśmy ostatnie szczeble drabin. W tym momencie usłyszeliśmy syreny straży i karetki pogotowia która w międzyczasie tam podjechała. Wyraźnie dodało nam to otuchy i po kilku minutach szybkiego marszu stwierdziliśmy że chyba połowa dystansu za nami, kropka rosła w oczach ale żadnego ruchu nie widzieliśmy. Nie wiadomo skąd na niebie pojawiło się stadko białych mew krzycząc, wzbijając się w górę i w dół, tak jakby zdziwionych naszym widokiem. A widok był dość przerażający bo już wtedy oprócz pleców byliśmy cali mokrzy …
Szliśmy już śmielej, uważaliśmy jedynie by zbytnio nie zbliżać się do siebie. Było coraz zimniej i z naszych ust leciały obłoczki białej pary. Emocje powodowały że nie czuliśmy zimna, spieszyliśmy się i nagle zauważyłem że lód ma inną barwę, w ostatniej chwili stanąłem na drabinę . Baran też zastygł bez ruchu na swojej. Już wiedzieliśmy dlaczego tamten wpadł, dzieliło nas od niego może tylko dwadzieścia metrów. Tędy płynęła rzeka, jej dawne koryto. Lód był coraz bardziej czarny , czyli cieńszy. Ostatni odcinek przeczołgaliśmy się takim samym sposobem jak ten pierwszy, nie widzieliśmy twarzy topielca bo był do nas odwrócony tyłem – czy on żyje czy zamarzł – to była jedyna myśl w naszych głowach. Ale logiczne by było że gdyby zamarzł to by utonął …
Ostatnie pchnięcie drabiny zrobiłem tak by ta dotknęła go w plecy, liczyłem na jakiś jego ruch, na jakiś krzyk  ale nic z tego . Doszliśmy na czworaka oboje, zapominając by nie być zbyt blisko siebie. Lód zatrzeszczał złowrogo i Baran wycofał się do początku swojej drabiny klnąc pod wąsem. Rozwiązał linę , pociągnąłem ją do siebie , wiedziałem że muszę opasać nią wędkarza. Wtedy dopiero zauważyłem że wbił w lód bagnet i to niego się trzymał , na jednej z rąk nie miał rękawiczki i była biała jak śnieg. Gdy go dotknąłem wyczułem że żyje , usiłował powoli odwrócić głowę w moją stronę . Kurczowo trzymał się rękojeści bagnetu, jego oddech był powolny, słaby
- przełóż mu linę pod pachami , zwiąż mocno i wycofuj się, uważaj żeby jej nie wypuścić ! – dyrygował Baran.
- cholera, sam go nie wyciągnę z dziury
- to nic, przewlecz linę między szczeblami , pociągniemy go oboje zaraz
Tak też zrobiliśmy , całe szczęście że lina była wystarczająco długa. Największym problemem było to że facet wciąż kurczowo trzymał bagnet , może już nie rozumiał z chłodu o co nam chodzi. Trudno, nie ma innego wyjścia , muszę podczołgać  się i wyjąć ten nóż , inaczej sobie nie poradzimy. Z wielkim trudem – ale udało się , lód bezdźwięcznie pękł i prawie wpadłem do dziury obok faceta, jakimś cudem trzymając za linę zostałem na powierzchni. Wycofałem się widząc ze zgrozą że człowiek zanurza się jeszcze głębiej, po chwili już tylko głowa wystawała z wody. Dostaliśmy wtedy oboje jakichś nadludzkich sił i po liku sekundach człowiek był cały poza poszarpaną dziurą z czarną wodą, nie zatrzymywaliśmy się, ciągnęliśmy rozpędem tak by go przeciągnąć poza rzeczne koryto. Gdy widzieliśmy już że strefa zagrożenia jest za nami przestałem ciągnąć. Kazałem Baranowi trzymać linę a sam podczołgałem się do niedoszłego topielca. Baran nie wytrzymał, przywiązał linę do swojej drabiny i też padł na lód by po chwili być obok mnie
- żyje ?
-tak, nie widzisz że oddycha?
- jakoś słabo, zemdlony jest czy co ?
- nie zemdlony tylko wychłodzony , poczekaj, już go ogrzeję – i wyjąłem swój termosik zza kurtki. Gdy go otworzyłem buchnęła para z zapachem dobrego rumu, nie patyczkowałem się , rozwarłem palcami zaciśnięte wargi , podniosłem mu głowę ciut do góry i powoli, powolutku wlewałem w niego życiodajny płyn. Zakaszlał, zakrztusił się, zaczął machać rękami
- spokojnie, powoli, jeszcze trochę trzeba wypić, naprawdę trzeba
Wypił, po chwili oddychał szybciej i jego twarz już nie była taka  biała. Wsunęliśmy go z trudem na drabinę , już nie zważaliśmy na to że możemy wpaść , jakoś przestałem się tego bać. Poczułem że przód kurtki mam twardy jak zbroja czyli i my zamarzamy. Było to o tyle dobre że na lodzie już nie było warstewki wody, wszystko zamarzło, przywarło do lodu pod spodem. Ciągnęliśmy go coraz szybciej , ubywało dystansu do brzegu. Syreny wozów znowu wyły i gdy byliśmy już blisko końca kilku strażaków nie wytrzymało – a może im nakazał ich dowódca i też wbiegli na lód by nam pomóc…..
Karetka odjechała wyjąc a my staliśmy na wale, z rękawów kapała woda zamarzając na mankietach. Lód był purpurowy, miejscami już granatowy a na niebie świeciły pierwsze gwiazdy. Nie czułem zimna . Podszedł do nas dowódca –panowie, wspaniale zadziałaliście . Czy możecie podać nazwiska , należy się wam nagroda !
Baran nie wytrzymał – a w dupę se pan wsadź tą  nagrodę, tchórze jesteście i tyle !
- Chodźcie chłopaki – zebrał z betonu swój sprzęt i zarzucił plecak na plecy
Wskazał na mnie – A jeśli mi powiesz że w domu nie masz tego rumu który tamtemu wlewałeś do gardła to cie chyba zabiję !
Pozdrawiam - Gienek

Offline bigdom

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 696
  • Reputacja: 66
  • Mam swoje zdanie i nie zawaham się go użyć!!!
  • Lokalizacja: Olsztyn
  • Ulubione metody: feeder
Odp: Ostatni lód
« Odpowiedź #1 dnia: 26.02.2015, 07:25 »
Bohater !! :D
Nigdy w życiu nie złowiłem karpia i dobrze mi z tym :)
Dominik

elvis77

  • Gość
Odp: Ostatni lód
« Odpowiedź #2 dnia: 26.02.2015, 07:51 »
Nasz Bohater !
Ps. Długo kazałeś na siebie czekać.

Offline Karolo

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 605
  • Reputacja: 16
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Choszczno (zach.-pom.)
  • Ulubione metody: waggler i feeder
Odp: Ostatni lód
« Odpowiedź #3 dnia: 26.02.2015, 08:38 »
Nasz Bohater !
Ps. Długo kazałeś na siebie czekać.

Co racja to racja.. Ale dobrze, że nie rzuca nam ochłapów tylko coś konkretnego ;)

Offline kubator

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 108
  • Reputacja: 79
  • Płeć: Mężczyzna
  • Kuba
  • Lokalizacja: Toruń
Odp: Ostatni lód
« Odpowiedź #4 dnia: 26.02.2015, 11:56 »
Jak zawsze miło Cie przeczytać Gienek   tak sobie pomyślałem że tytuł bardzo wymowny i daje do myślenia.  Dla niektorych ostatni lod moze byc w sezonie a dla mniej ostroznych ostatni w zyciu...
Jožin z bažin

Offline Marcin Cichosz

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 598
  • Reputacja: 430
  • Płeć: Mężczyzna
  • Feeder Fans
    • Galeria
    • Feeder Fans
  • Lokalizacja: Łódź
  • Ulubione metody: feeder
Odp: Ostatni lód
« Odpowiedź #5 dnia: 26.02.2015, 15:57 »
Aż mi ciary przeszły :thumbup:

Offline Druid

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 740
  • Reputacja: 418
  • Płeć: Mężczyzna
    • Galeria
  • Lokalizacja: Knurów, Górny Śląsk
  • Ulubione metody: waggler i feeder
Odp: Ostatni lód
« Odpowiedź #6 dnia: 26.02.2015, 21:15 »
Dziękuję za pochwały :)
Pozdrawiam - Gienek

Offline Luk

  • Administrator
  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 22 698
  • Reputacja: 1982
  • Płeć: Mężczyzna
  • Wędkarstwo rządzi!
  • Lokalizacja: Newark
Odp: Ostatni lód
« Odpowiedź #7 dnia: 27.02.2015, 07:38 »
Jak zwykle rewelka!!! :thumbup: :bravo:
Lucjan

Offline Kafarszczak

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 8 325
  • Reputacja: 162
  • Ważne, aby uwierzyć w moc zanęty i przynęty! :)
  • Lokalizacja: Stargard
  • Ulubione metody: feeder
Odp: Ostatni lód
« Odpowiedź #8 dnia: 27.02.2015, 09:36 »
Ekstra
Krzysztof