Autor Wątek: To se ne vrati (To nie wróci)  (Przeczytany 3094 razy)

Offline cthulhu

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 670
  • Reputacja: 177
  • Lokalizacja: Tarnów
To se ne vrati (To nie wróci)
« dnia: 31.08.2021, 19:40 »
W tym roku lub w przyszłym (muszę sprawdzić na mojej pierwszej karcie) stuknie mi 30 lecie związku z PZW. Z tej racji, trochę sentymentalnie chciałem zamieścić swoje pierwsze zdjęcie z rybą. Niestety go nie znalazłem (jest ono w zbiorze u rodziny, do której jeździłem na wieś za dzieciaka), natomiast znalazłem fajne zdjęcia śp. wujka, który zaszczepił we mnie pasję do wędkarstwa.


Jest to zdjęcie z początku przełomu lat 70/80 lub początek lat 80-tych. Tu na zdjęciu z moim kuzynem, którego brat jakieś dziesięć lat później woził mnie na motorze (zdjęcie poniżej, wujek w tle :P ). Bardzo mi się podoba to zdjęcie wujka trzymającego rybę (a nie pozującego z nią). Wyraża ono to, że łowienie takich sztuk to była normalka, a wyprawa na ryby to była po mięso, a nie dla przyjemności i nie było w tym nic "niemoralnego", bo w tym czasie ryb było pewnie od groma.


W tym właśnie czasie jeździłem na wieś do rodziny i mając ok. 10-11 lat lat złowiłem swoją pierwszą rybę. Był to karp wielkościowo podobny chyba do tego z pierwszego zdjęcia. Karp został złowiony na czerwonego robaka (wykopanego bezpośrednio z ziemi) na spławik. Kiedy wujek z tatą szli do lasu obserwować stacjonujące tam wojska ruskich, ja byłem zostawiany samemu z wędką na niewielkim wujkowym stawie, który znajdował się przy lesie. Kiedy karp wziął to nie byłem w stanie go wyholować i urwał mi żyłkę. Zasmuciło mnie to bo wędkę wraz z całym zestawem wiązał mi wujek i myślałem, że już nie połowię do czasu ich powrotu z lasu. Po chwili zauważyłem, że urwana żyłka jest zaplątana przy brzegu w szuwarach. Było trudno i niebezpiecznie, ale jakimś cudem udało mi się po nią sięgnąć z nadzieją odratowania haczyka. Ku mojemu zdziwieniu na drugim końcu poczułem rybę. Podekscytowany obwiązałem żyłkę wokół dłoni i powoli czując jak wrzyna mi się w rękę zacząłem ja ciągnąć wraz z rybą. Udało mi się. Ryba wylądowała jeszcze w tym samym dniu na talerzach,  a historia o tym jak złowiłem tego karpia, który mnie o mało co do wody nie wciągnął powtarzana była za każdym razem kiedy odwiedzaliśmy rodzinkę.

Historia ta głęboko zapadła mi w pamięć i mocno zakorzeniła zamiłowanie do wędkarstwa. Zakupiłem u ruskich na "kapłanówce" pierwszego teleskopa, wyrobiłem kartę ( a właściwie tata mi wyrobił :P ) i tak z czasem zaczęło się jeździć na ryby.

Jak to było u was? Pochwalcie się jakimiś starymi fotkami, albo historią pierwszej przygody z rybą, kto was na nie zabrał itp..?


Offline robson

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 5 369
  • Reputacja: 347
  • Płeć: Mężczyzna
  • przystawka, bolonka, trotting
  • Lokalizacja: Warszawa
Odp: To se ne vrati
« Odpowiedź #1 dnia: 31.08.2021, 20:38 »
Pierwszy raz to lato 1981 albo 1982, poszedłem z tatą nad Odrę, przy ujściu Ślęży. Mieliśmy spining dwuskładowy, długości chyba 150 cm, jakiś przelotowy spławik z plastiku, żółto-czerwony, no "cudo" po prostu. Do tego kołowrotek o ruchomej szpuli, ledwo się kręcił. Żyłka pewnie 0,40 jak nie lepiej. Pojęcie o łowieniu obaj raczej niewielkie :P Obciążenie z takiej blachy ołowianej, grunt na pół wędziska. Robak na hak i do wody. Tata wyciągał okonki przy ostrodze. Potem poszliśmy nad jakiś kanałek - chyba Ługowina się to nazywa - i tam przy pierwszym rzucie zaliczyłem płotkę, coś między 15 a 20 cm. Duma :) Potem doszedł drugi spining, kołowrotek Skalar, bambusówka, Rex i poszło...
Najpierw przekonamy wszystkich, że powinni mieć własne poglądy, a potem je im damy.