Kopia z "Nowin", ale nie posiadam linka:
- To był jakiś horror - opowiada mi turystka z Warszawy - Siedzieliśmy z mężem nad brzegiem jeziora Jaśkowo koło Szerokiego Boru, nagle podpłynął jakiś facet na łódce i zaczął dosłownie pod naszymi spławikami ciągnąć sieci. Kosił jak leci - po trzcinach, zygzakiem miejsce przy miejscu przez całe jezioro. Ktoś coś mu powiedział, a on na to: „Kurwa, co się nie podoba?! Tu za chwilę ani jednej ryby nie będzie bo ja tak chce! Jasne?! Pan tak chce!”. To po co my na te Mazury jeździmy? Żeby jakiś cham nas obrażał i jeszcze na bezczelnego kłusował na naszych oczach?! Kto to w ogóle jest i gdzie jest straż rybacka?!
- W życiu już pozwolenia nie wykupię - piekli się spotkany w okolicach Czapli na Nidzkim wędkarz z Otwocka - Przecież to normalnie jest złodziejstwo w biały dzień! Pani wie, co tu się wyprawia?! Ryby koszą jak cholera, w wodzie nic już żywego nie pływa. Normalnie, po trzcinach chamy trałują!
Wieczorem jadę nad jeziorko Jaśkowo koło Szerokiego Boru - spokój, cisza. Niesamowicie pięknie. Po zachodzie słońca uaktywnia się jedna z łodzi - najwyraźniej ciągnie za sobą sieci, omiata jezioro ciasnymi zygzakami. Po chwili sieci z rybami - jak leci, wymiarowymi, niewymiarowymi - lądują w metalowej wannie, takiej do kąpieli. W tej wannie ryby są wywożone... Gdzie?
- To tajemnica poliszynela - śmieje się mój dobrze poinformowany znajomy - W knajpach w Rucianem teraz króluje sandacz, a podobno braknie lina. Wczoraj łowili, powiada pani? No to jutro już linek w karcie będzie. Wie pani jak jest - małą część urobku oddaje na Rybacką, a resztę opyla po knajpach i sklepach. O kim mówię? To małe miasteczko, na cholerę mi kłopoty. Pani go zna... Wie pani, to państwo w państwie.
Po sklepach nie bardzo się da - kasy fiskalne zarejestrują dziwną transakcję. Knajpy sa lepsze:
- Anka, układ jest prosty - mówi mi znajoma - W sklepie to idzie przez kasę, to trudno ukryć. A w knajpie? Idzie jako "danie obiadowe". Czy to wątróbka, czy ryba, wsio rawno. Jasne? A knajpy nie trafisz, bo idą transporty w nocy.
Oglądam uważnie zdjęcia z wieczora - faktycznie twarz faceta z łódki wydaje mi się znajoma. Nawet wiem skąd. Dzwonię do Suwałk, do dyrekcji PZW. Odbiera dyrektor PZW Suwałki Robert Stabiński:
- Nie prowadzimy "rabunkowej gospodarki", jak pani to nazywa – mówi – Odłowy prowadzone są planowo, na Jaśkowie łowimy trzy dni w roku i nieprawda jest, że ciągniemy trały, tylko stawiamy niewody z których ryby są odławiane. Gdyby to była gospodarka rabunkowa, ryb nie byłoby tam od 20 lat, a są. Nadal będziemy odławiać w tym rejonie. Oczywiście zachowanie naszego pracownika było naganne, ale być może został sprowokowany, bo o ile wiem, różnie reaguje druga strona. Oczywiście przeprowadzimy postępowanie wyjaśniające. Czy mogę prosić o pani dane? Poinformuję policję, ze ma pani zdjęcia i informacje, ze te ryby są sprzedawane do knajp... Sama pani powinna się z policja skontaktować - radzi mi dobrodusznie.
Z powiadomieniem policji nie zdążyłam - pan z Suwałk był szybszy. Nic dziwnego - kiedyś, za moich młodych lat nazywało się to „chroń dupę własną”. Pan z Suwałk w tym momencie jest niewinny. W końcu zgłosił sprawę na policję, a ta dosłownie 10 minut po naszej rozmowie zadzwoniła do mnie, wzywając mnie na posterunek w Rucianem. Złożyłam zeznania, nazwisk moich informatorów tradycyjnie nie podałam.
- Łowię na Mazurach od 30 lat - mówi mój dawny sąsiad z Konstancina - Z roku na rok jest coraz gorzej. Ryby nie ma, bo jeziora w ogóle nie są zarybiane. To zarybianie to pic na wodę i fotomontaż. PZW pobiera horrendalne opłaty za połów, a nic za to nie daje. Czeszą te jeziora, eksploatują w sposób wołający o pomstę do nieba. Za kilka lat rybę będzie można złowić jedynie w sklepie rybnym.
ag