Można by spróbować teraz trochę zawapnować - mniej pracochłonne. Zawsze trochę 'wypali' zielsko w danym obszarze.
Myślałem o jakimś chemicznym specyfiku, który usunąłby roślinność z małego obszaru - coś podobnego do Roundupu. Nie wiem tylko, czy nie miałoby to negatywnego wpływu na same ryby.
Niektórzy na takich wodach stosują karpiowe baty lub tyczki.
W ogóle nie łowię ani tyczką, ani batem. Tyczką zresztą nigdy nie łowiłem i jakoś nie mam w tym kierunku skłonności.
Może rzeczywiście długi bat by się u mnie sprawdził.
Moral z tego był taki - cięzka praca opłacała się. Lin nie uciekał, wręcz było na odwrót - sam się przekonałem jakim magnesem jest dla niego takie miejsce. Tak więc pot i czas poświęcony na pracę się zwrócił.
Skoro hałas nie przeszkadza linom, myślę sobie, żeby przed zachodem usunąć krzaki, zanęcić, a rano, skoro świt łowić. Twoje doświadczenia przeczą w zasadzie obiegowym opiniom o linie, który jest wrażliwy na wszelkie zmiany w wodzie, czy jakikolwiek hałas, który potrafi go spłoszyć nawet na kilka dni. Ja co prawda takich doświadczeń "z wrażliwym linem" nie mam, bo nawet wówczas, gdy łowiłem na wyrobisku potorfowym, gdzie szarpałem się z roślinnością podwodną, moje wyniki nie były najgorsze. Trzeba wspomnieć, że na owo "szarpanie" składało się także poruszanie po brzegu o gruncie torfowym, dość miękkim, na którym tupanie z pewnością było jakoś odczuwalne również w wodzie. Być może jest tak, że jeśli ryb w zbiorniku jest dużo, a w tym wyrobisku tak było i sądzę, że podobnie w kanale, o którym napisałeś, to zawsze znajdzie się trochę sztuk mniej płochliwych i coś na haczyku się uwiesi. Na szczęście, starorzecze, które teraz mam na myśli obfituje w liny. Podglądam je tam w czasie tarła. Naprawdę ich dużo. Może ich nie przestraszę. Zobaczymy.
Myślałem jeszcze o jakiejś kracie lub platformie o powierzchni 1m
2, którą można by wrzucić do wody, przygniatając roślinność (oczywiście w taki sposób, żeby wyjąć ją z powrotem).