Lucjanie sory ale , kolejny błąd... może i sie znasz na wielu rzeczach ? - ale w niektórych nie masz pojęcia a tniesz tyrady.
U mnie zapora jest zarośnięta wikliną , trzinami w 10% to świetne środowisko w którym ryby żyją ale nie mają czasu urosnąć bo są zjedzone.
Nie rozumiem dlaczego na przykładzie jednej swojej zaporówki wyprowadzasz teorie tego typu a mi zarzucasz tyrady. Nie wiem dlaczego ryb jest mało tam, na pewno jednak składa sie na to wiele czynników. Nie można wszystkiego od razu zarzucać wędkarzom. Byc może dawniej kłusownictwo miało spore rozmiary i wędkarze zabrali tylko część ryb?
Chodzi mi o takiego leszcza. Ta ryba jest najpopularniejszą rybą w Europie, gdyż żyje w wodach stojących, płynących a nawet w morzu, w strefie przybrzeżnej. Żyje w dużych stadach, co daje im ochronę, dodatkowo garbaty kształt sprawia, że niewiele drapieżników jest wrogiem większego leszcza. Rozmiar też sprawia, że duża samica to sporo jaj, tak wiec ten gatunek jest pospolity i trudno go odłowić.
Tak więc aby z normalnego dużego jeziora odłowić leszcza czy lina, trzeba się sporo namęczyć. I musi to być raczej robione sieciami lub prądem a nie wędką. Być może twoja zaporówka to wyjątek, co znaczy, że albo ochrona jest niewystarczająca lub że presja jest bardzo duża. Piszesz o roślinach podwodnych i o strefie płytkiej, ale czy ona jest dostępna dla wędkarzy? Bo na takim Old Lake na Bury Hill jest lin, ale przesiaduje głównie w jednej strefie zbornika, gdzie można go złowić praktycznie tylko z łodzi. Dla jednego lina tam nie ma, dla drugiego może być go sporo.
Drapieżnik jest podatny na wyłowienie, gdyż jego mięso jest smaczne i drogie, do tego tutaj namierza się ryby za pomocą echosond, czego nie stosują łowcy białorybu. Możliwe więc jest, że drapieżnika nie ma tam sporo, leszcz natomiast trzyma się głębokich stref wody, tam gdzie niewielu łowi. Więc nie musi to oznaczać jego braku, co zresztą pokazywał Zbyszek, który łowi na sporych dystansach.
Co się tyczy zaś tarła, to mogą być różne przeszkody na zaporówkach, zwłaszcza tych wysoko położonych i zasilanych przez górskie rzeki. Do tarła potrzebna jest odpowiednia temperatura wody, więc jak w górach spadnie śnieg z deszczem w takim maju lub topi się przez to mocniej śnieg z zimy, to mamy dopływ bardzo zimnej wody, co może spowodować, że tarło nie dojdzie do skutku. Polecam zerknąć na karpia. On podchodzi do tarła, to nie są wysterylizowane osobniki. Ale raczej nic się nie wykluwa. Można więc się pokusić o stwierdzenie, że podobnie może być z leszczem. I wtedy jednego roku może być sporo wylęgu, w innym praktycznie w ogóle. W UK możńa obserwować roczniki kleni i brzan, widać, ze jednego roku doszło do skutecznego tarła, innego raczej nie. Jest wiec calkiem inaczej niż na jeziorze mazurskim, które nie ma dopływu zimnej wody z gór, nie ma skoków poziomu wody, linia brzegowa zaś to trzciny, jest też sporo roślinności zanurzonej. Tam tarło każdego roku jest raczej udane.
Ograniczenie zarybień karpiem mogło spowodować to, że wizualnie ryb jest mniej w strefie przybrzeżnej, jednak czy nie ma już w ogóle dużych leszczy? Tych się nie łowi przy samym brzegu tylko, i tak jest na większości dużych zbiorników. U mnie w UK tam gdzie można łowić leszcze na sporych wodach, trzeba łowić na sporym dystansie.
Maciek, nie twierdzę, że polski wędkarz nie da rady wybić leszcza, ale na sporym zbiorniku to bardzo trudne zadanie. Więc dopatrywałbym się tu innych czynników również. I tym bardziej wskazuje to na potrzebę zatrudniania ichtiologów, którzy będą monitorować wody. Gdyż wtedy możńa odpowiednio działać, bez wróżenia z fusów. Przykre jest to, że mało kto to rozumie. Władze okręgów wolą wydać kasę na działaczy, obawiają się też wyników takich badań, gdyz mogłyby one pokazać jak zaniedbuje się ochronę zbiorników. Polskie Wody nie mają kasy na cokolwiek, więc to też jest nierealne, wędkarze zaś się nie interesują takimi rzeczami. W efekcie mamy postawę roszczeniową i myślenie życzeniowe zamiast działania.
Mijają kolejne lata a my ciągle nie robimy nic aby to zmienić, jest nacisk na większe zarybienia, jakby to miało załatwić sprawę. Na żadnym zbiorniku nie przyniosło to poprawy (zarybienia) ale wędkarze uważają, że tędy droga. Naukowcy rybaccy boją się ograniczania ilości zabieranych ryb, bo zburzyło by to ich wizję zrównoważonej gospodarki wodami, okręgi nie chcą ograniczać wędkarzy, bo się boją, że będą jeszcze bardziej niepopularni, zaś wędkarz chce brać i wynajdzie każdą teorię byle udowodnić światu, ze trzeba brać (bo za komuny ryby były a się brało wszystko, bo wypuszczanie to sadyzm, bo inny zabierze jak nie ja itd). Mnie osobiście przeraża ile kasy wydajemy na działania które nam szkodzą a nie pomagają. Można zmniejszyć kwoty zarybień o połowę, kasę przeznaczając na ichtiologów i straż wędkarską. Kto o tym mówi? Sorry, ale oprócz tego forum nie spotkałem się z takim punktem widzenia!