Dzięki matchless za wartościowy wpis!
Jeśli mogę, wtrącę kilka istotnych kwestii. Jeśli w łowisku występują prądy lub wieje silny wiatr, które znoszą nam spławik, należy przede wszystkim użyć cięższego spławika. W wędkarstwie obowiązują, tak jak w innych dziedzinach czyste prawa fizyki. Nie należy bać się dużych gramatur. Ja, łowiąc np. na zalewie rybnickim stosuję spławiki od 10 do nawed 20 gram. Przy występujących prądach i dużej fali, łowiąc na 30-50 metrach musimy zastosować odpowiednio ciężki zestaw. Mimo to, wcale nie eliminuje on brań i skutecznego odławiania jakiejkolwiek ryby, nawet 10 cm płotek, które taki spławik wciągają jednym ruchem pod wodę - wszystko to kwestia wyważenia spławika, prawidłowego wygruntowania zestawu jak również jego budowy.
Faktycznie, przy takich warunkach nie należy bać się dużych spławików. Jeśli łowimy na dużej wodzie z silną falą i silnymi prądami, to nie ma innego wyjścia.
Tu dodam jeszcze informacje dla adeptów spławika.
Nie należy jednak sądzić, że odpowiednio wyważony duży i bardziej wyporny spławik będzie równie czuły jak spławik mniej wyporny.
Przy tej okazji podłączam do tematu inny ciekawy wątek na temat wyporności i czułości spławików ->
http://splawikigrunt.pl/forum/index.php?topic=478.0Często spotyka się argumentację, że skoro na spławik 20 gramów złowiła się płotka 10 cm, to znaczy, że jest to bardzo czuły zestaw. Nie do końca oddaje to istotę sprawy. To, że złowimy takie rybki nie znaczy, że na spławik mniej wyporny nie złowilibyśmy ich znacznie więcej
Jeśli chodzi o położenie dużej ilości obciążenia na dnie - tego, szczególnie podczas złych warunków należy się wystrzegać. Takie coś działa jak kotwica, co przy źle zatopionej żyłce i dużej fali po prostu prowadzi do zatapiania spławika. Efekt ten bardzo dobrze można obserwować na rzekach, gdzie podczas przepływanki występuje na danym odcinku pewna różnica głębokości. Jeśli nasz zestaw napływa na miejsce płytsze i obciążenia zaczyna szorować po dnie, spławik momentalnie chowa się pod wodą. Obciążenie go zatrzymuje a nurt ciągnie w drugą stronę, stąd jego przytapianie. Na jeziorach, stawach takie warunki rzecz jasna nie występują, jednak efekt ten choć mniej zawuażalny to występuje. Dlatego też, na dnie z reguły kładziemy tylko niewielką śrucinę sygnalizacyjną (z reguły, przypadków jest wiele i trudno tutaj uogólniać), reszta obciążenia czy to w postaci oliwki czy niewielkich śrucin odpowiednio rozłożona wędruje na żyłkę.
Tutaj wszystko zależy od wyporności tej części spławika, która wystaje nad wodę. Oczywiście, należy założyć, że żyłka jest dobrze zatopiona i nie jest bardzo podatna na działanie fali oraz prądów.
Im bardziej wyporna część wystająca nad wodę, tym więcej obciążenia będzie można położyć na dnie. Trzeba bowiem mieć świadomość, że fala działa również na sam spławik (nie tylko na żyłkę), przesuwając go. Tak więc, jak napisał matchless, jeśli antenka będzie zbyt mało wyporna, a zestaw mocno zakotwiczony, to spławik będzie nam znikał pod wodą.
Z kolei zbyt mała kotwica może skutkować tym, że ruch samego spławika będzie przesuwał zestaw.
Inaczej będzie się z kolei zachowywał zestaw w przypadku stopniowego jego przegruntowywania. Niektórzy tę metodę również stosują w walce z falą i prądem. Stopniowo zwiększają grunt, kładąc na dnie kolejne śruciny. Coraz więcej spławika zaczyna wystawać nad wodę, zaś pomiędzy częścią leżącą na dnie a spławikiem żyłka przyjmuje coraz bardziej płaski (skośny) przebieg. W końcu dochodzi do momentu, w którym całość się stabilizuje, zaś wystający nad wodę nadmiar spławika zostaje skorygowany przez napierający prąd.
Kolejna niezwykle istotna kwestia - żyłka. Żyłka powinna być jak najmniejszej średnicy. Tą, rzecz jasna musimy również dobrać do ryb, które chemy odławiać i zestawu. W każdym razie, żyłka małej średnicy (tutaj również fizyka) stawia o wiele mniejszy opór. Jest mniej podatna na działanie fali i prądów ale również zdecydowanie lepiej się zatapia. Jeśli mimo wszystko sprawia nam problemy - traktujemy ją płynem do mycia naczyć rozcienczonym wodą. Najlepiej zorganizować sobie buteleczkę z jakimś atomizerem, dzięki temu takim roztworem pryskamy szpulkę co jakiś czas. Stary i sprawdzony sposób, bardzo popularny - nie trzeba w tej kwestii nadmiernego kombinowania. Pomaga i spełnia zadanie, ryb nie odstrasza.
Przy tej z kolei okazji przypomniał mi się też ciekawy wątek, w którym zawarłem rozważania na temat grubości żyłki a jej zatapialności.
http://splawikigrunt.pl/forum/index.php?topic=176.0Jeśli chodzi o kwestie technicznych umiejętności to warto wspomnieć o zarzucaniu. Jeśli obierzemy sobie punkt łowienia na 30 metrze to zawsze musimy sprawdzić, czy danym zestawem jesteśmy w stanie zarzucić co najmniej 5 metrów dalej. Warunki są zmienne - to raz, dlatego warto mieć pewien zapas. Po drugie - skuteczne zatopienie żyłki i jej prostopadłe ułożenie względem brzegu i wędkarza gwarantuje tylko przerzucenie o co najmniej kilka metrów zestawu i odpowiednie zatopienie żyłki poprzez włożenie szczytówki w wodę, kilka porządnych ruchów korbką kołowrotka i energicznym, pewnym ruchem wędki w górę. Nie machamy wędką w górę i w dół w powietrzu, w ten sposób tylko wyciągamy żyłkę z wody, która znów opada na powierzchnię. Ten ruch ma odbyć się z włożoną szczytówką w wodę a zakończyć się dosłownie 20 cm nad powierzchnią. Wtedy prawidłowo i dobrze zatopimy żyłkę.
Warto też dodać, że dobrze jest, aby po zarzuceniu żyłka utworzyła lekki łuk (nie była w linii prostej). Kiedy jest wiatr, to on wykona za nas tę czynność. Kiedy wiatru nie ma, to możemy sami zarzucić w taki sposób, żeby żyłka opadła na wodę lekkim łukiem.
Łatwiej jest wtedy ją zatopić niż w przypadku, gdy biegnie ona prosto.