Nie pamiętam, kiedy zacząłem łowić. Mój ojciec jest wedkarzem, dziadek też nim był, wiec od najmłodszych lat jeździłem na ryby. W podstawówce nawet się dziwiłem, że nie wszyscy łowią
W liceum wyjazdy z ojcem były rzadsze, wolałem spędzać czas ze znajomymi, a i moje stosunki z ojcem nie były wtedy najlepsze. Na studiach nie łowiłem niemal w ogóle, wyprowadziłem się do Wrocławia. Może raz albo dwa zdarzyło mi się wyjechać ze znajomymi nad wodę, ale nie w celach ściśle wędkarskich. Miałem wtedy inne rzeczy w głowie (a może to była pustka? )
.
Już po studiach moje podejście do wędkarstwa zmieniło się w ciągu jednego dnia. Byłem z dziewczyną na spacerze, doszliśmy do zatoczki na wrocławskim Kozanowie. Zobaczyłem tam sporo ludzi siedzących z wędkami, w oczy rzuciły mi się też wielkie, wygrzewające się w wiosennym słońcu bolenie. I jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, nagle poczułem, że ja też chcę łowić. Następnego dnia wygrzebałem z dokumentów starą kartę wędkarską, pojechałem do PZW, załatwiłem formalności, następnie kurs do sklepu, zakup bata i już byłem moczykijem
Na początku na rybki jeździłem pierwszym tramwajem, miałem ze sobą tylko bacika i reklamówkę, w której były robaki, że dwa zapasowe zestawy i paczka zanęty. Teraz wspominam to z łyżką w oku, gdy dźwigam te wszystkie manele.
Teraz, gdy myślę o czasach studenckich, to trochę żałuję tej przerwy. Przez 4 lata mieszkałem vis a vis jednej z najlepszych miejscówek w mieście, a nawet o tym nie wiedziałem. Z drugiej strony pewnie ten czas był mi potrzebny, żeby się wyszaleć.
Czasem zastanawiam się, co mnie pociąga w wędkarstwie. Argument, że na rybach odpoczywam, nie zawsze jest prawdziwy. Nie raz po weekendzie byłem bardziej zmęczony, niż przed
Chyba takie spotkanie z dzikim zwierzęciem, tajemnica kryjąca się pod wodą, to chyba jest to. No i ta satysfakcja po udanym połowie.
Wysłane z mojego D6503 przy użyciu Tapatalka