Tytułem wstępu.
Trudno chyba ten tekst zaliczyć do opowiadań, bo niekoniecznie jest to ta forma literacka.
Mimo wszystko jednak umieszczam go w tym miejscu.
Smak herbaty.Gdy spojrzę wstecz na moje wędkarstwo mam przed oczami kilka obrazków.
Jako że wszedłem w okres, gdy 4 pojawiła się z przodu, na liczniku mojego życia, skłania to do refleksji
i "cofania się" ku czasom dzieciństwa i młodości.
Niczym w archaicznym fotoplastykonie moje wspomnienia produkują kilka obrazków.
Najwcześniejszy dotyczy mojego pierwszego kontaktu z wędką.
Choć to zaledwie mgliste wspomnienie to wiem że dotyczy połowu uklejek.
Małe, srebrzyste rybki i bambusowa wędeczka.
Nauka zarzucania zestawu oraz zakładania robaczków pod ojcowskim okiem.
Miałem zapewne ok.5 lat, bo niewiedzieć czemu, mam przeświadczenie że czas szkolnej edukacji miałem dopiero przed sobą.
Kolejny, wyraźny już obraz to wędkarskie wyprawy nad naszą gorzowską Wartę.
Świetnie pamiętam i czuję to radosne oczekiwanie na kolejną rybaczkę.
Hasło: "Jutro jedziemy na ryby." sprawiało że z podniecenia nie byłem w stanie zasnąć.
To podekscytowanie, gdy noc dłużyła się w nieskończoność, a przed oczyma pojawiały się obrazy spławika
i kryjących się w wodzie ryb.
Poranne krzątanie się ojca w kuchni, gdy jeszcze z zamkniętymi oczami już wyczuwałem że nadchodzi pora wyjazdu.
Wiedziałem że za kilkanaście, kilkadziesiąt minut do dziecinnego pokoju wejdzie tato i każe się ciepło ubrać.
W kuchni czekały kanapki i gorąca, mocna herbata.
Smakowała wyjątkowo, a ciemno-bursztynowy płyn w jasnej szklance, osadzonej w metalowym koszyczku,
był swoistego rodzaju misterium, uświęconym rytuałem.
To było preludium, pierwsze nuty dobrze znanej piosenki.
Co będzie dalej, dobrze już wiedziałem.
Jeszcze tylko zejście do komórki na węgiel, po hodowane tam białe robaczki i droga nad wodę.
W ciemności bardzo wczesnego poranka, a w zasadzie kończącej się nocy jechaliśmy nad rzekę.
A dalej już tylko niecierpliwie wyczekiwany "taniec spławika" lub drżenie szczytówki gruntowej wędki.
Czas młodzieńczy zlewa się w jeden, taki oto slajd.
Choć wypraw było wiele, a z racji mojego wieku już często samodzielnych, to łączą się one w jeden charakterystyczny kształt.
Wakacje u babci na wsi - hasło dobrze znane mojemu pokoleniu.
Rzeka okolona przybrzeżnymi krzakami i drzewami, niestety obecnie już "ogolona" z praktycznie wszystkiej roślinności.
Smutny znak czasu, a może głupoty i pazerności ludzkiej.
Jak dziś czuję ciepło promieni słońca ogrzewających skórę i nagrzewającego piach nadrzecznej skarpy.
Śpiew skowronka gdzieś na letnim niebie i rozkosz czekania.
Wędzisko gruntowe jakże często trzymane w dłoniach i zestaw z tzw."telewizorkiem" w rzecznym nurcie.
Tak się kiedyś łowiło, a podkradzione mamie wałki do kręcenia włosów, zaadaptowane służyły za koszyczki zanętowe.
Jako zanęta płatki owsiane lub zwykła śruta zbożowa.
Na haczyku białe robaczki albo zdobyczne czerwone (z pod krowich placków) kusiły rybki.
Trzymana w palcach lewej ręki żyłka zastępowała superczułe współczesne feederowe szczytówki.
Rozkoszny dreszcz, odczuwalny na palcach podczas brania, skutecznie wyrywał z rozleniwienia.
Po dłuższej przerwie, spowodowanej czasami studenckimi i podjętą pracą, wróciłem do wędkowania przed kilku laty.
To już jednak inna rzeczywistość.
Czasy gdy "1000 wędek" czeka na spełnienie każdych wędkarskich potrzeb i kaprysów.
Rodzaj i jakość użytego do produkcji wędzisk węgla, waga, rodzaje przelotek i uchwytów ;
ilość łożysk i sposób nawoju żyłki wędkarskiego "młynka" to współczesne, technologiczne dylematy wędkarza.
Ja sam wpadłem w ten kolorowy wir, gdy nowe sposoby i "methody" zmusiły mnie do zrewolucjonizowania
i zmiany mojego wędkowania.
Mimo że w lawinie kolorowych, pachnących przynęt - kulek, pelletów można się zatracić,
to gdzie im do obrazów z przeszłości.
Bo tęsknota za czasami dzieciństwa i młodości sprawia że wciąż mam przed oczami tylko ten jeden.
Rozedrgane radością i podnieceniem serce dziecka, niedające nocą spać i smak porannej herbaty.
Utworzyły w moim umyśle jedno magiczne doznanie.
Wszechogarniające a zarazem ulotne, jak smak który pozostaje w ustach i na języku, po przełknięciu łyku gorącego napoju.
I może przez fakt że herbatę parzę już sobie sam, a może są one inne niż lat temu 30 z okładem,
to tego wyjątkowego smaku już nie udaje mi się odtworzyć.