Mieszkam dość daleko od swojego miejsca pracy , codziennie muszę przejechać autem piętnaście kilometrów . Nie przyjmuję tego jednak jako niewygodę . Lubię ten czas dojazdu i powrotu z wielu powodów. Gdy jadę do pracy rano powoli rozkręcam się , myślę o tym co mnie dziś czeka , co mam do zrobienia , co muszę zrobić a na co nie mam dziś ochoty i przełożę to na inny dzień. Układam w głowie scenariusz dnia choć w mojej branży często jest to nierealne. Wracając najczęściej już po ciemku analizuję miniony dzień często mając do siebie wyrzuty że mogłem coś zrobić inaczej, lepiej, że jakoś jestem już nie taki sprawny jak dawniej, maleje moja wydajność . Wyciszam się bo wiem że zaraz przywita mnie spokojny i ciepły dom .
Droga jest mi tak znana że jadę jak automat . Gdy tylko wyjadę z osiedla od razu po lewej mijam moje ulubione łowisko. Znam je od dziecka , pamiętam jak powstawało. Najpierw płynął tu mały strumyk który swobodnie wpływał do rzeki Bierawki, potem ziemia zaczęła się zapadać i powstało rozlewisko pełne zalanych traw i chaszczy a po kilku następnych latach były już miejsca gdzie woda miała ponad pięć metrów głębokości. To tu złowiłem swojego rekordowego karpia, sandacza, szczupaka i okonia. To tu poległem wiele razy zrywając olbrzymy których nawet nie zobaczyłem. Rosły wały okalające akwen , dla kopalni to piękny bonus – mieć teren pod hałdę która jest wałem oddzielającym jezioro od rzeki
Po prawej stronie drogi był kiedyś piękny staw a dalej za nim jeszcze jeden . Na tym pierwszym królowały okonie , może dlatego że dno było kamieniste, usłane wieloma kawałami płyt betonowych pozostałych po budowie osiedla . To tu przekonałem się że najlepszą przynętą na dużego okonia jest mały okoń. Ten drugi staw dalej był kiedyś największą wodą naszego koła i najintensywniej zarybianą , niektórzy nazywali ją staw Karpiowski. Tu teren opadał jakoś wolniej , od brzegu ciągnęły się długie płycizny i wielu pomysłowych wędkarzy pobudowało sobie kładki zakończone małymi pomostami. Nie lubiłem tej wody bo zbyt wielu wędkarzy tam chodziło i ciężko było o dobre miejsce , poza tym najczęstszą zdobyczą były zarybieniowe karpięta a to mnie nie zadowalało
Teraz były tu najwyższe hałdy w okolicy. Niewielu młodych ludzi wiedziało że pięćdziesiąt metrów pod nimi rosły kiedyś łany tataraku , płaczące wierzby topiły gałęzie w wodzie jeziora...
Potem muszę przejechać mostem nad Bierawką . W tym miejscu jest najszersza w całym jej biegu i jednocześnie najgłębsza. Jeszcze ćwierć wieku temu była tak zanieczyszczona że wrzucona do niej żaba nie potrafiła dopłynąć do brzegu , trucizny uśmiercały ją po kilku metrach. Teraz wszystko się zmieniło, recesja i kilka powodzi wypłukały toksyny , woda już nie śmierdzi chemikaliami i nie jest czarna jak węgiel. Niestety do pełnej czystości brakuje jej jeszcze wiele o czym świadczy jej zapach, ciężki , szambowy. Ale żyją w niej ryby i to całkiem atrakcyjne , PZW zarybia ją nawet kleniem i jaziem . Mnie jednak jakoś mało ciągnie ta rzeka, może ten jej smrodek czy nudny wygląd mnie odstraszają
Dalej droga dochodzi do skrzyżowania na którym skręcam w lewo i kawałek dalej mam las po obu stronach . W tym lesie po lewej wielu ludzi straciło życie, przed wojną była tu duża prochownia produkująca amunicję i race , było kilka wybuchów i wiele ludzkich tragedii. Po prawej w lesie było ciekawe jeziorko, siedząc tu miało się wrażenie że to Mazury , sto procent linii brzegowej porastał wysoki sosnowy i mieszany las. Niestety mogłem tu tylko popatrzeć jak łowią inni bo woda należała do koła przy zakładach ERG . Potem coś się pozmieniało w geologii i staw zaczął znikać w oczach , zmienił się w ciągu kilkunastu lat w wielkie trzcinowisko z rowem pośrodku. Teraz niedawno wody zaczęło przybywać i wygląda na to że jeszcze kilka lat a będzie ciekawe łowisko, tym bardziej że Ergu już nie ma.
Za chwilę minę ulubione miejsce policji i dodam gazu , teraz po obu stronach drogi stoją domy i resztki zabudowań dawnego Ergu. Potem znów zaczyna się las a droga aż kusi by jechać jeszcze szybciej jednak ja wiem że za kilkaset metrów będzie łagodny łuk w prawo a za nim przejazd kolejowy więc nie opłaca się rozpędzać za bardzo by zaraz hamować . Przed przejazdem po prawej stronie jest teraz wielkie trzcinowisko ale dawniej był tu ładny staw . Tu pierwszy raz złowiłem lina żółtego jak kanarek. Lubiłem tu obserwować linowe gody, wtedy ta ryba traci swoją płochliwość i można się napatrzeć do woli co bardzo ułatwiała bardzo czysta woda jeziorka. Były też dawniej złote polskie karasie ale potem skutecznie je wyparły japońce . Pod koniec świetności stawu chyba tylko one tu zostały , jeździłem tu z bacikiem by w pół godziny nałowić ze dwadzieścia doskonałych na żywca.
Czasem bywało że szlaban na przejeździe był opuszczony ale jeszcze nie było słychać ani widać pociągu. Wysiadałem wtedy z auta by poobserwować staw , był ostoją wielu żab które wiosną kumkały tak że nawet gdy się jechało autem z zamkniętymi oknami doskonale było je słychać . Tu też pierwszy raz zobaczyłem parę śnieżnobiałych czapli . Nie przeszkadzało mi nigdy że tracę parę minut na zamkniętym przejeździe. Tędy nie jedzie żaden pociąg pasażerski tylko pociągi z węglem i kamieniem z kopalni. W drugą stronę jeździły kiedyś pociągi z piaskiem by zamulać nim wybrane pokłady ale to już historia, teraz węgiel wydobywa się rabunkowo
Potem znów jedzie się przez las ale droga należy tu do innej gminy która słabo dba , są dziury , wyboje a na dodatek droga jest wąska i ma kilka zakrętów więc nie da się jechać szybko. Ludzie z mojej dzielnicy nie lubią tej drogi, wybierają inną jadąc do miasta . Było tu wiele wypadków i śmierci czego dowodem są przydrożne krzyże i znicze przy tych niezbyt dawnych. Ja jednak uwielbiam tą drogę bo tak samo jak wodę kocham las. Lubię obserwować jak się zmienia , jak wiosną z dnia na dzień staje się zielony , jak jesienią codziennie przybywa w nim barw . Zima w lesie też ma swój urok , oszronione gałązki, biel czap śniegu na wysokich świerkach.
Las kończy się gwałtownie , kilka domostw i wylatuję na drogę krajową która jest prosta i szeroka wielkimi polami kukurydzy i rzepaku, tu nadrabiam czas jazdy i za kilka minut widać już w dole wielkie miasto, mój cel jazdy...
Dzień zaczął się zwyczajnie . Pobudka, śniadanie, ubieranie się i w drogę
Gdy zobaczyłem łowisko po lewej trochę zwolniłem by popatrzeć choć kilka sekund na wędkarza który siedział na cyplu. Szkoda że muszę dziś być wcześniej bo chętnie bym się zatrzymał i popatrzył na jego poczynania.
W radio leci moja ulubiona stacja , piosenka ze szczytu list przebojów powoduje że mocniej naciskam gaz i mijam obszar zabudowany, jeszcze trochę a dojadę do przejazdu kolejowego i trzcinowiska po prawej. Już nawet widzę dwa szlabany sterczące w górę jak żołnierze na warcie. Nagle - jakiś rudy kłębek jakby sfrunął po pniu sosny i wskoczył prosto na jezdnię , nacisnąłem pedał hamulca by nie potrącić wiewiórki - a ta nagle staje słupka na środku mojego pasa i patrzy na mnie , hamuję coraz mocniej i zatrzymuję się. Zwierzątko kręci się w kółko tak jakby ganiało za swoim ogonem . Kilka obrotów w lewo – słupek i oczka na mnie, potem w prawo – i znowu staje. Co jest u licha ? Kleszcza złapała na końcu ogona ? Cała ta sytuacja trwała kilka sekund i nagle wiewiórka hyc z powrotem na pień i zniknęła . Ruszyłem z miejsca i wtedy usłyszałem łoskot pędzącego pociągu który przeciął drogę pomimo podniesionych szlabanów ….
Czasem wracam myślami do tej sytuacji. Widocznie jeszcze nie czas bym odchodził, jeszcze trochę wschodów i zachodów, upalnych dni, mroźnych zim i jeszcze wiele ryb do złowienia ….