Zgodnie z polskim prawem (dzięki Statutowi PZW) koło PZW jest jedynie wewnętrzną jednostką organizacyjną działającą w ramach PZW, bez jakichkolwiek uprawnień. Nie może być ono właścicielem. Nie ma też żadnych praw. Wszystko co robi, to robi na rzecz okręgu, w którego imieniu działa, a który to okręg jest właścicielem wszystkiego co posiada koło.
Dobrze. A gdyby właśnie tego dotyczyła zmiana statusu?
Gdyby koła, wzorem klubów angielskich posiadały autonomię i realną władzę nad wodami w swojej opiece, a okręg posiadałby tylko status organu wspierającego?
Gdyby koła nie posiadające wód pod opieką zostały rozwiązane, a ich członkowie musieli by się zrzeszać jedynie w kołach wody posiadających?
Jaki wpływ twoim zdaniem miało by to na strukturę i jakość zbornikow wodnych objętych w opiekę tak zmienionej jednostce prawnej?
Najwyżej nie zjem śniadania
Odnosząc się do Twoich pytań byłaby to ogromna zmiana, jeżeli chodzi o PZW. Przewróciłoby to do góry nogami ten związek...w sposób pozytywny. Jednak jest to totalnie nierealne, o czym napiszę niżej. Ktoś bowiem musiałby zrzec się swoich praw w PZW i dać je komuś innemu. Nierealne. Poza tym z uwagi na obowiązujące w Polsce prawo rybackie (mocno skomplikowane), jak i samą działalność kół w formie stowarzyszenia, jakiś wewnętrzny nadzór nad kołami i tak musiałby pozostać. Nie można też zapominać, że ludzie z kół narażaliby się na odpowiedzialność karną i utratę wód, nieodpowiedzialnymi zarybieniami, niezgodnymi z prawem rybackim obowiązującym w Polsce. Jednak w 90% zmiany o których piszesz miałyby pozytywny charakter.
Ja to w dużym skrócie widzę tak. Może jeszcze wieczorem sobie coś przypomnę
Pewnie też masa ludzi się na mnie obrazi, ale trudno. Przeżyję to
Kilka lat temu widziałem tu na forum taką grafikę, gdzie na grafice Polska była podzielona na 4 strefy. 4 członków ZG miało coś tam nadzorować i byli wyznaczeni przez ZG w tym celu. I ja widziałbym 4 takie duże okręgi PZW, które np. :
- nadzorowałaby i doradzałyby kołom (m.in. nadzór ichtiologiczny, prawny, finansowy, ochrona wód, tu dopiero pojawiłby się rzecznik dyscyplinarny i I instancja sądownictwa koleżeńskiego itp.),
- zajmowałyby się ochroną wód, edukacją i ochroną środowiska, jak i pozwami, skargami, zawiadomieniami o popełnionych przestępstwach,
- prowadziłyby działalność gospodarczą np. najem nieruchomości, dodatkowo zarabiałyby na akwakulturze i handlu materiałem zarybieniowym (W PZW nie ma mowy o sieciowaniu jezior oraz rzek. Jak ktoś chce "gospodarczo rybaczyć" w PZW, to droga wolna do założenia Gospodarstwa Rybackiego. Lepiej wówczas zrezygnować z użytkowania danego zbiornika na rzecz mniejszej ilości wód w okręgu, ale lepiej użytkowanych pod kątem wędkarskim. Jak mnie na coś nie stać, to tego nie kupuję i nie używam. Komuna upadła, a Lenin też umarł. Nie trzeba mieć w PZW np. aż tyle jezior na Mazurach. Jeżeli nie stać PZW na ich utrzymanie, to lepiej sobie odpuścić część wód, skoro i tak nie da się na nie pojechać, bo stoją tam sieci i trzepie się kasę wyłącznie na handlu rybami, a nie na gospodarce wędkarskiej)
Zarząd Główny to max 5-8 osób. Skoro holdingi zarządzające miliardami złotych potrafią być zarządzane przez 3-5 osób, to tym bardziej stowarzyszenie ludzi z wędką w ręku, może być zarządzane przez kilka osób, a nie tak jak to jest dziś, że ZG PZW liczy kilkadziesiąt osób. Patologia. Totalna patologia nieznana cywilizowanemu światu.
Łączna liczba działaczy w Polsce w PZW - od okręgów w górę, to liczba sięgająca prawie tysiąca osób. To właśnie jest największa patologia PZW. Jeszcze większa od kłusownictwa, bo kłusownictwo da się ograniczyć, mając takie środki jakie ma obecnie PZW, a liczby działaczy nie da się ograniczyć...bo potrzeba zgody tych działaczy na zmniejszenie ich liczby
Dlatego też mamy jedną wielkę ściemę np. z tymi dietami. Zamiast zatrudniać kompetentne osoby na etacie z dużym zakresem odpowiedzialności pracownicznej i możliwością realnej kontroli finansowej, to mamy jakieś "wałkarskie" diety, kilometrówki, pseudo nagrody działaczy, którym wydaje się że są niezbędni, bo nikt za nich tego nie zrobi, co oni robią. A no nie. Skoro muszą posiłkować się np. dyrektorami biur tzn. że są oni w zdecydowanej większości nikomu niepotrzebni w PZW. Czas spojrzeć w lustro i sobie to uświadomić. To niewielka ilość działaczy wraz ze znaczną ilością pracowników pokroju np. ichtiologów, powinna stanowić trzon kadry działającej w okręgu. A dziś mamy tam całą masę działaczy, którzy nie wiedzą nawet po co tam są, którzy jedynie podnoszą rękę w trakcie głosowania, nie wiedząc nawet za czym głosują. Patologia do kwadratu.
To okręgi wówczas organizowałyby zawody, prowadziły edukację wędkarską i promocję w mediach, szukały sponsorów. Ludzie stamtąd wychodziliby do szkół, do społeczeństwa opowiadać o roli wędkarstwa w dzisiejszym świecie - w świecie obecnie powoli dominowanym przez różnych ekologicznych świrów. Są przecież w Polsce ludzie, którzy działają w zagranicznych stowarzyszeniach wędkarskich, którzy tworzyli tam różnego rodzaju projekty w odpowiednikach PZW. Popytajcie ich jak to tam wygląda. U nas to dalej utknęło w PRL-u.
Te np. 4 okręgi z niewielką ilością działaczy, a zdecydowanie większą ilością kompetentnych pracowników zatrudnionych w różnych działach na dobrze płatnych stanowiskach (np. w dziale zarybień, ochrony wód, dziale prawnym, edukacji i ochrony środowiska itp.) osobiście widzę jako podmioty, które zajmowałyby się nadzorem kół, edukacją, działalnością gospodarczą i hodowlą ryb na potrzeby własne, a dopiero potem ewentualnie na sprzedaż.
Dla mnie przekleństwem całgo PZW są jego działacze. Większość jest nikomu niepotrzebna i pierwsze co trzeba zrobić przy ewentualnej restrukturyzacji związku, to ograniczyć liczbę działaczy.
Drugą największą patologią w PZW po działaczach - przynajmniej dla mnie osobiście - są koła bez własnych wód pod opieką. Koła muszą za coś realnie odpowiadać i muszą mieć uprawnienia do działania. Koła powinny być duże, tak aby mogły one posiadać osobowość prawną - tak aby mogły one działać, posiadać i za coś odpowiadać, tak jak to robi dziś każdy przedsiębiorca na rynku.
A nie jak jest teraz, że cyfryzacja PZW "leży i kwiczy" od lat, bo wielu działaczy ma problem z "odpaleniem" komputera, a komputer w kole to w ogóle jest już jakaś fantastyka. Skoro tak to wygląda, to oczywiste jest że w PZW nadal musi istnieć PRL-owska "gospodarka znaczkowa", która też jest źródłem patologii PZW. Skoro koła wyglądają tak, a nie inaczej - czyli razem z działaczami wyglądają, jakby żywcem zostały wzięte z czasów PRL-u, to mamy takie pseudo stowarzyszenie wędkarzy, w którym niczym w czasach PRL, każdy czuje się potrzebny będąc na stanowisku. A rzeczywistość jest zgoła odmienna.
Istnieją więc takie śmieszne instytucje jak rzecznik dyscyplinarny w kole, sąd koleżeński w kole, komisja rewizyjna w kole - które niewiadomo po co tam są. Kolega ma kontrolować kolegę. Niebywałe. PRL w czystej postaci. W PZW nie ma więc miejsca na ochronę ryb, skoro ten system zwany PZW, wygląda tak a nie inaczej.
Mniej działaczy, a więcej etatowych, kompetentnych pracowników, których można kontrolować i realnie rozliczać. Wówczas wiele nierozwiązywalnych problemów sama się rozwiąże. Jasne, że jestem za osobowością prawną kół. Jednak nadzór nad kołami musi być. Przypominam, że Zarząd Główny musi istnieć, bo taki organ musi być w każdym stowarzyszeniu. Dlatego śmieszą mnie wypowiedzi 90% wędkarzy o jego całkowitej likwidacji. No chyba nie bardzo
Jednak różnych form nadzoru znanych nam chociażby z prawa spółek, czy też prawa administracyjnego, jest bez liku. Można by któryś zaadoptować do PZW, tym bardziej że ustawa prawo o stowarzyszeniach daje nam tu spore możliwości działania.
Można np. skorzystać z jednego z rodzajów "nadzoru" ze stosunków pomiędzy "spółką matką" i "spółką córką" zrzeszonych w ramach holdingu. Mamy wówczas możliwość blokowania głupich decyzji (jak i np. tych niezgodnych z prawem), które chciałoby zrobić koło. Jednakże w 90 % sytuacji, to koło będzie samo zarządzać swoim własnym majątkiem i za swoje działania ponosić odpowiedzialność nie tylko wewnątrzną w PZW, ale też tą zewnętrzną. Jak nie jest w stanie tego robić to upada i wszczyna się wówczas procedurę jego likwidacji.
Dziś bez osobowości prawnej koło nie ma żadnego majątku. Prawnie ono nie istnieje. Skoro tak, to nie ma też powszechnej mobilizacji do wykładania własnej kasy, czasu i pracy w jego rozwój. Jedynie nielicznym chce się coś robić w kołach PZW. 99% wędkarzy jedynie narzeka. Jakby koło miało własny majątek, mogło nabywać, ale też i pozywać oraz być pozywanym (bo to też są elementy osobowości prawnej), to by wędkarze bardziej angażowali się w pracę na rzecz koła w PZW. Realnie zarządzaliby własną kasą.
A dziś jest tak jak w Opolu, że wszystko co robili w kole, to nie ma to znaczenia, bo to Zarząd Okręgu decyduje o wszystkim. Jednak, aby koła mogły posiadać osobowość prawną, to muszą to być duże koła, muszą bowiem spełniać te same warunki co np. osoba, która chce założyć jednosobową działalność gospodarczą w postaci np. sklepu warzywnego, czy salonu fryzjerskiego.
I teraz pytanie, które koła w Polsce już dziś spełniają te warunki ? Które są w stanie same rozpocząć działalność gospodarczą ? Które są w stanie zlecić księgowość i sprawozdawczość podmiotom zewnętrznym, które będą zatrudniać pracowników i będą się z tego rozliczać z państwem (m.in ZUS), które będą same w stanie zarządzać nieruchomościami ? itp. itd.
Dopiero posiadając własny majątek można myśleć o zarybieniach swoich wód, bo dziś to się zarybia cudze wody - wody okręgu. Wspólnie np. z nadzorem ichtiologicznym z okręgu można byłoby wówczas działać przy budowie prawidłowo funkcjonującego łowiska w PZW. Oczywiście, nie mówię, że okręgi powinny zatrudniać ichtiologów, którzy naukowo żyją jeszcze w czasach PRL (a ich w PZW jest dziś cała masa). Przeprowadzaliby oni odłowy kontrolne (nie te znane nam obecnie - z przeznaczeniem ryb na handel), jak i doradzaliby w zakresie zarybień oraz skomplikowanym prawie rybackim. Do tego nie potrzeba kilkunastu/kilkudziesięciu działaczy w okręgu. Lepsza jest jakość, niż ilość.
Pomysłów na zmiany jest cała masa. Tylko nigdy nie zostaną one zrealizowane, bo przede wszystkim oznaczałyby restrukturyzację osobową w gronie działaczy PZW, a na to nikt i nigdy się nie zgodzi. Dlatego zostaną jedynie marzenia, a z ust działaczy będą płynąć ściemy o zmianach strukturalnych PZW.
Na marginesie brakuje mi w gminach/miastach, w tamtejszych wydziałach zajmujących się na co dzień ochroną środowiska, inwestycjami i rolnictwem (różne nazwy są tych wydziałów w zależności od miasta/gminy) stanowiska gminnego ichtiologa (wszędzie tam gdzie są zbiorniki wykorzystywane rybacko i wędkarsko).
W każdej takiej gminie powinien być taki ichtiolog na etacie. Jednocześnie powinien on działać tak jak działają inne organy administracyjne na które ustawa nakłada obowiązek współdziałania
https://sip.lex.pl/akty-prawne/dzu-dziennik-ustaw/kodeks-postepowania-administracyjnego-16784712/art-106 Czyli musiałby on współdziałać z użytkownikami wód poprzez (wydawanie opinii, zajęcie stanowiska, czy uzgodnienia - czy jak to tam nazwać) i którego "stanowisko, opinia, uzgodnienie" byłyby uwzględnianie przy decyzji np. w zakresie zarybień, ochrony wód, turystyki wędkarskiej. Nie dość, że spowodowałoby to rozwój zainteresowania tą nauką w technikach i w szkołach wyższych, to jeszcze katedry na uczelniach nie zamykałby się z powodu braku chętnych. A z drugiej strony byłby realny nadzór na gospodarką rybacko i wędkarską, bo kto najlepiej nie zadba o własne wody jak ludzie, którzy nad nimi mieszkają ?
Oczywiście to też są jedynie marzenia, bo dziś państwo "zarzyna" finansowo samorządy i ostatnią rzeczą jaka miałaby się znaleźć w gminie, to kasa na jakiegoś ichtiologa na etacie.