Jutro moja najmłodsza Ania ma imieniny. Wczoraj zrobiłem z nią obchód pomidorków, połączony z wyrywaniem nadmiaru zielska i doglądaniem dwóch pierwszych dojrzewających pomidorów. Tłumaczyłem jej, dlaczego, jeśli uprawia się pomidory dla siebie, w przeciwieństwie do tych na sprzedaż należy je zostawić na krzaku, aż dojrzeją. Będą bardziej aromatyczne, pełniejsze smaku, będą lepsze. W końcu to te pierwsze. Najbardziej wyczekiwane. Pierworodne.
Jako, że piszę to z perspektywy niedzieli, to tego dnia na imieniny córki przyjechała teściowa. Zjedliśmy obiad z cukinii, które swoją drogą obrodziły jak zwykle dobrze.
Przepraszam za zdjęcie, ale jedyne wyraźne.
Później zjedliśmy sałatkę z ogórków i pomidorów malinowych z biedronki.
O 17 poszedłem rozpalać grilla, a teściowa poszła z moją babcią na spacer.
Wróciły po 15 minutach. Z 30 metrów ogrodu usłyszałem tylko, że są zbiory. Nie zajarzyłem od początku i patrzę z niewiedzą przez oczko wodne, rząd iglaków i kilka rosnących słoneczników. Pytam: słucham?
- Są zbiory! Po czym podnosi jędza jedna rękę, a w niej widzę moje pierwsze, nie w pełni dojrzałe, brutalnie porwane z krzaka pomidory...
...Widziałem w myślach te ostatnie bąbelki powietrza, jakie wypuszcza siłą trzymana za głowę w tym oczku. Dla pewności z 23 ranami kłutymi, zadanymi w miarę tępym, lecz długim narzędziem...
Po czym dzielnie uniosłem kciuk i odparłem: To super!
Jeśli ja nie osiągnąłem w tym momęcie ZEN, to nikt tego nie dokonał.
Wysłane z mojego SM-G960F przy użyciu Tapatalka