Witajcie.
No i przyszła kolej na mnie
Dziś mając dwie godzinki wolnego szybkie spojrzenie za okno i decyzja. Na rybki.
Chwyciłem w rękę tylko teleskop , krzesełko i białe robaki i tyle mnie w domu widzieli.
Podjechałem na pobliską malutką wodę, usadowiłem się między trzcinami gdzie mniej wiało, posłałem spławik do wody i czekam.
Wokoło cisza i spokój więc oddaję się relaksowi.
Jest branie. Delikatne, nieśmiałe,adrenalina poziom minimum.
Czułem na kiju że to jakieś maleństwo więc spokojnie holuję , maleńka płoteczka, podnoszę do ręki i na ułamek sekundy zanim chwyciłem rybę serce podeszło do mi gardła. Przed twarzą przeleciało mi COŚ z przedziwnym odgłosem i zahaczając moją dłoń porwało mi rybkę z haczyka z takim impetem, że aż szczytówka powędrowała w trzciny, coś spadło w trzciny z drugiej strony kotłując się jak diabeł tasmański.
Zerwałem się na równe nogi i próbując ogarnąć co się właśnie wydarzyło widzę jak z moją płoteczką popitala biało czarne upasione kocisko które kilka dni temu łasiło się do mnie tam podczas wędkowania.
Skurczybyk musiał siedzieć w trzcinach na brzegu i czatować, ale taka akcja???
Oczywiście po chwili mnie to rozśmieszyło niezmiernie, ale w trakcie "akcji" normalnie zamarłem z miną karpia
Impet był taki, że aż mi hak 12 rozgięło. I dobrze bo ganiać kota z hakiem w tyłku czy gdzie indziej to by już było bardzo dziwne
Potem od innego wędkarza dowiedziałem się, że to nie pierwsza taka akcja w tym miejscu z udziałem tego kocura