Moja przygoda życia.
Dnia 25 lipca 2017 roku, po dość długiej jak na ten czas przerwie (ponad tydzień), wybrałem się na upragnione "ryby". Jako, że wędkuję głównie metodą muchową, wybór padł na pobliską rzekę o typowo górskim charakterze. I tu pewna uwaga, z przyczyn oczywistych nie podam dokładnych danych ani rzeki, ani miejsca połowu.
Wstałem dość późno jak na tę porę roku. Dopiero około 9.00 dotarłem nad wodę. Dzień jednak był bardzo pochmurny i deszczowy co napawało optymizmem. Założyłem spodniobuty, kamizelkę i pelerynę, zmontowałem zestaw i ruszyłem w miejsce, gzie półtorej tygodnia wcześniej zerwał mi się pstrąg około 45cm (na ten czas mój rekordowy). Byłem tym bardziej wściekły, że stało się tak przez mój błąd-źle wyregulowałem hamulec. Wracając do przygody życia. Zmontowałem zestaw składający się z wędki Jaxon Monolith XT Nymph Fly 305/4-5, kołowrotka Okuma Airframe 4-6, linki Ego Weapon DT5F i przyponu wiązanego z żyłek Stroft GTM z końcówką 0,14mm i nimf własnej produkcji. Łowiłem w coraz grubsxym deszczu bez większych efektów. Kończąc ulubine miejsce przeszedłem na mokrą muchę. Następnie idąc w górę rzeki "czesałem" wodę krótką nimfą tradycyjną (nie uznaję metody żyłkowej). Doszedłszy do miejsca bardzo trudnego technicznie, korzystając z niskiego stanu wody zacząłem obławianie. Bystrze to powstało na progach skalnych, usłane było licznymi zaczepami, nad nim znajdował się baldahim niskich drzew, a wkoło szalał bardzo silny nurt. Moje nimfy posyłałem raz za razem w spowolnienie nurtu w środku koryta. Tego co miało się wydarzyć nigdy bym się nie spodziewał. Po kilku, może kilkunadtu przepuszczeniach much zauważyłem przytrzymanie i odruchowo przyciąłem. To co się wydarzyło wprawiło mnie w zdumienie i strach równocześnie. Z wody jak pocisk, wystrzeliła ogromna, wysrebrzona ryba. Walka trwała bardzo krótko, co zresztą patrząc na mój zestaw i miejsce nie powinno dziwić. Ryba po trzech świecach zerwała obie muchy i zniknęła w kipieli, a ja cały rozdygotany (raczej nie z zimna) odłożyłem wędzisko na kamienie, chwilę poklnąłem, a następnie wykonałem kilka telefonów. Później trzęsącymi się dłońmi próbowałem jeszcze coś wyhaczyć, niestety bezskutecznie. Zmarznięty postanowiłem zakończyć wędkowanie około godziny 13.00.
Po analizach i przemyśleniach doszedłem do wniosku, że była to około 70cm,wysrebrzona troć jeziorowa z pobliskiego zbiornika, która pokusiła się na jedną z moich nimf na haku 8 lub 10 (wzorów nie podam z tych samych powodów co miejsce). Nie mogąc przestać myśleć o tej, żeby nie było, autentycznej w pełni historii, postanowiłem dwa dni później przelać ją na papier i forum. Napewno nie zapomnę tej przygody nigdy, a koleżanki raczej nie uda mi się już spotkać. Próbować jednak trzeba...