Ludzie traktują dawne czasy jako lepsze ,bo ryby było istotnie dużo,ale jakiej ? O okazach nie było mowy. Wody nie były regulowane ,a dosłownie przeleszczone do tego stopnia,że ryba karłowaciała,uwierzcie,nie chcielibyście by to wróciło.
Temat jest ciekawostką,nie żadnym zapalnikiem. To są moje wspomnienia i prywatne uwagi. Nie oceniam dawnej i dzisiejszej gospodarki wodnej.
Na stronie IRŚ wspomniano odłowy zimą niewodem na Śniardwach bodajże, mowa o 1980 roku. Mieli problem z wyciągnięciem sieci, były tam leszcze o wymiarach olbrzymich, do 10 kilogramów, i to cała masa. To były jedne z ostatnich takich wyników...
Odnośnie degradacji wód. Ja nie uważam, że wiąże się to tylko z wędkarzami. Racjonalna gospodarka rybacka to produkt nie tak stary, wprowadzono ten system wraz z nowelizacją prawa w 1985 roku. I wg mnie od tej pory trwa wielkie drenowanie polskich wód. Co do karpia zaś, to w 2011 roku wprowadzono ograniczenia w jego zarybianiu, i w zależności od zbiornika i jego wielkości można wprowadzić od 2 do 5 kg kroczka na hektar. Przy odławianiu tego gatunku natychmiast po wpuszczeniu, okazuje się ze ryby ogólnie jest mało, i na mniejszych wodach wędkarze po prostu odławiają inne, cenniejsze gatunki. Szczupak to kolejny ważny punkt. Ta najważniejsza z ryb w ekosystemie ma bardzo małą ochronę. Zmieniono na przestrzeni kilkudziesięciu lat zaledwie wymiar ochronny z 40 do 50 cm, obniżono limity, stąd jego populacja jest na fatalnie niskim poziomie praktycznie jak Polska długa i szeroka. Na Mazurach spowodowało to drastyczny wzrost populacji kormorana, który najnormalniej w świecie zastępuje szczupaka, jest to samoregulacja. Gdy zimą jeziora zamarzają, często korrmoran 'rusza w Polskę', i jak gdzieś zawita na dłużej, robi spustoszenie. Ten ptak potrzebuje 0.4-0.6 kg ryby dziennie. Więc przy kilkudziesięciu tysiącach sztuk aż strach myślec co się wydarza. Ten ptak tez mocno zanieczyszcza swymi odchodami wodę, i można by rzec, że jest to pokłosie gospodarki racjonalnej. Która była niczym innym jak zrobieniem z wód naturalnych stawów hodowlanych. Projekt ogólnie nie wypalił i mamy wiele skutków ubocznych. Dla mieszkańców Mazur całkiem dotkliwe, jak brudna woda czy biorąca się stąd mała ilość turystów. Byłem dwa razy na Mazurach, w upalne lato za każdym razem, i kąpałem się tylko raz, skacząc z rowerka wodnego. Woda ma zły kolor, a w takim Ruciane-Nida czy innych miejscowościach wypoczynkowy wręcz jest odrażająca.
Kolejna sprawa to ilość rybaczówek jaka dawniej była. Wielu rybaków dbało o wody, jednak wraz z coraz trudniejszą sytuacją ekonomiczną, zwłaszcza po upadku PRL w 1989 roku, coraz bardziej drenowali zbiorniki na których operowali, naginając przepisy. Plajtę zaliczyło setki jak nie tysiące rybaków, teraz mamy zaledwie niedobitki. I to działające na krawędzi bankructwa. Według mnie każdy z rybaków przed zakończeniem działalności odbił sobie ile tylko mógł na rybach.
Dawniej też Polska była jednym z potęg w produkcji węgorza, kupowano larwy w tonach i zarybiano nimi wiele wód, stąd wielu z nas pamięta 'dawne czasy' i ilości tego gatunku. Ja sam potrafiłem za dnia złowić kilka sztuk na jednym jeziorze w województwie zielonogórskim, na zwykłego czerwonego robaka. Teraz, ponieważ węgorza przypływa do Europy coraz mniej, jego cena jest bardzo wysoka, i zarybienia nim są okazjonalne raczej. MIędzy innymi dlatego wielu rybaków zakończyło działalność, bo węgorz był główną rybą, na której się dużo zarabiało, z drugiej strony presję odczuwają inne gatunki, głównie szczupak. Na Mazurach węgorz wręcz był u rybaków walutą (wiadomo, inną była 'flaszka'), jeden mój znajomy pracował kilka lat tam jako pomocnik rybaka. Dostawał nie kasę, ale węgorze, które sam sobie odławiał i nimi handlował. Chyba nie muszę mówić, że taki system jest daleki od doskonałości...
Kolejny problem to operaty rybackie, jakie sporządza się raz na 10 lat. Przy kiepskim raportowaniu złowionych ryb bardzo często określa się zbyt małą 'kwotę' zarybienia, co jest przyczyną wybijania stad tarłowych (zbyt duże ubytki nie zostaja pokryte przez naturalne tarło i zarybienia). Gdyby byli jacyś dodatkowi ichtiolodzy w PZW, którzy wnosili by o poprawki w zarybieniach, byłoby lepiej. Ale nikt praktycznie tego nie robi. Na podstawie niedokładnych i zaniżonych danych wykonuje się zarybienia praktycznie wszędzie, i suma sumarum ryb ubywa każdego roku. Do tego w czasie klęsk jak susze i niżówki, powodzie, gdzie ryba ucieka z danego zbiornika lub w dużej części ginie, nie robi się żadnych poprawek do operatu. Mało kto jest zainteresowany tym, aby wydać więcej kasy na zarybienia. Ci co rządzą PZW nie myślą o tym jak zrobić aby było więcej ryby w wodzie, ale aby kasa się im zgadzała i starczyło na wszystko, zwłaszcza przerośnięte kadry. Rybaków też nie stać na dużo większe zarybienia. Ledwo przędą, więc nie ma się co dziwić, że zbiorniki się degradują. Bo założenia założeniami, a życie życiem. Jak rybak sprawi aby 'wyczarować' więcej kasy? Tylko jedna jest droga - na lewo odłowić lub zarybić mniejszą ilością, dając w łapę lub licząc na farta i niefrasobliwość urzędników.
Oczywiście należy o lipnych zarybieniach wspomnieć w szerszym ujęciu gdyż jak Polska długa i szeroka tutaj oszukiwano najbardziej. Konia z rzędem temu, kto odróżni 100 kilogramów kroczka lina od 200 kilo
W wielu okręgach PZW nagminną taktyką było odłowienie ryby z jednej wody aby wprowadzić ją do innej. Znam z życia przykłady, gdzie ustawiano sieci na Odrze, aby zarybiać tym materiałem dane wody. I nie robiło tego tylko PZW, ale cwaniaczki, które umiały się ustawić i sobie takie rzeczy zapewnić, często stojący wyżej w hierarchii związkowej lub mających układy w gminie, powiecie czy jeszcze wyżej.
To wszystko sprawia, że bardzo trudno o dobre wody w Polsce. Do tego jeżeli będą unijne dotacje do rybactwa śródlądowego, możemy się spodziewać restytucji rybactwa. Najlepszym prezentem dla lobby rybackiego będzie upadek PZW i możliwość przejęcia związkowych wód. Grunt chłopaki mają gotowy. Polski rząd rozpatruje też możliwość przerzucenia rybaków morskich na wody śródlądowe, aby zrekompensować im straty jakie powodują zakazy odłowu kilku gatunków morskich (jak dorsz), z racji ich niebezpiecznie niskiego poziomu populacji. Unia na to kasę daje, więc można zakombinować.
Mamy najgorsze wody w Europie. Nie ma kraju, który by tak zdewastował swoje zbiorniki. Czy zrobili to tylko wędkarze? Absolutnie nie, bo wody rybackie są równie kiepskie. Doszło do tego, że na Mazury nie ma sensu jechać z wędką. W takiej Szwecji łowi się leszcze do 10 kilo, karasie pospolite mające do trzech, wielkie okonie, szczupaki, płocie. A u nas? Doszło do tego, że za okaz uważa się czupaka mającego 70 cm, a okoń powyżej 40 cm to już w ogle mega połów. Na zlocie WMH w Lubniewicach jeden wędkarz o mało nie 'umarł' ze szczęścia, bo złowił lina mającego całe 35 cm, dla niego to była ryba życia. Wtedy przeżyłem mocny szok, bo zrozumiałem czym taka ryba jest dla wędkarza z Polski.
Mógłbym tak pisać i pisać