Nie rozumiem tej zawiści, złorzeczenia jeden drugiemu i chorego wyścigu. Podczas jednego z wyjazdów na NoKill wyniki miałem żadne. Wywiązała się między mną a sąsiadami obok jakaś luźna pogawędka. Na koniec, zwijając się już do domu, od niechcenia zapytałem co mają na haku. Ot po prostu zwykłe pytanie. Co usłyszałem: A nie wiem, jakaś nowość. No tak, tajemnica pilniej strzeżona niż wejście do bunkra silosu atomowego.
Dziś z kolei przyjechał na stanowisko obok bardzo sympatyczny jegomość. Jakieś uwagi, luźna pogawędka i wymiana spostrzeżeń na co może brać, co nie działa itp. W pewnym momencie wspomniałem coś o kukurydzy w puszce. Po chwili wspomniany sąsiad i mówi że ma wszystko oprócz właśnie tego i pyta, czy otworzyłem już puszkę. Mówię, że jeszcze nie, ale za chwilę zmieniam przynętę i będę zakładać kukurydzę. Po chwili "krzyknąłem" żeby podszedł, po czym zaproponowałem mu aby sobie wziął ile potrzebuje, bo ja całej i tak nie wykorzystam. Wziął naprawdę niewiele, na co ja mówię, żeby wziął jeszcze, bo niedługo kończę wędkowanie. Wziął jeszcze ileś-tam (co ja będę komuś liczył, jeśli pasuje to i proszę bardzo, całą puszkę - mi nie ubędzie) podziękował i poszedł na swoje stanowisko.
Reasumując - przecież będąc na rybach, jadąc nad wodę liczy się klimat, cała otoczka, a nie to ile kto złowi ryb. No chyba, że ja mam jakieś krzywe spostrzeżenie na to hobby?