W dzisiejszych czasach 200 - 300 km to dla mobilnych przetwórni niewiele. Dawniej, gdy w Dunajcu było dużo ryb takie przetwórnie na śląskich i krakowskich blachach (bez urazy, po prostu ich było najwięcej) stały co kawałek. Chłop nad wodą a baba w przyczepie ładowała do słoików. Przeżyłem, widziałem na własne oczy, gdyby ktoś miał wątpliwości. Dziś to już rzadki widok nad Dunajcem i Wisłą w moim okręgu, po prostu jest nędza w wodzie. Gdyby się poprawiło, chytroryby wrócą.
Tak jak napisał Łuki, kormorany na emeryturze mają czas i pieniądze by jeździć po kraju i szabrować.
Załamuje mnie zbydlęcenie "wędkarzy", społeczeństwa w ogóle. To co się dzieje nad wodą to dramat. Mięsiarstwo, pijaństwo, chamstwo, agresja, no i śmieci. Więcej śmieci, więcej kształtów i kolorów! Buractwo uwielbia się taplać w kolorowym gnoju. Jak jadę zimą nad wodę to oczy mi pękają! Wiosną łaskawa zieleń trochę zatuszuje ten obraz nędzy i rozpaczy, ale teraz trzeba cierpieć!
Więc jak słyszę pierdzielenie o składce ogólnokrajowej to mnie gotuje. Na poziomie lokalnym nie da się nic zrobić z tym syfilisem na dwóch łapach (do ludzi im daleko), a co by było w tych miejscach, gdzie zjadą kormorany z dalszych stron? Proste, będzie mniej ryb i więcej śmieci. I to w miejscach najatrakcyjniejszych, gdzie jeszcze jakieś mięcho pływa w wodzie.
Domagać się taniej składki ogólnokrajowej to tak, jakby płacić za np. bilet okresowy MPK w swoim mieście i żądać, by za te same pieniądze móc jeździć komunikacją miejską w dowolnym miejscu w Polsce, gdzie mi akurat pasuje. Brednie ludzi spod znaku "dej mi, mi się należy".