Wróciłem wtedy do domu w bardzo złym stanie, wykończony jak nigdy, i fizycznie, i psychicznie, więc dobrze to wszystko pamiętam. Człowiek uzależniony odrzuca wszystko, co w jakikolwiek sposób próbuje go obsadzić w życiu w roli wzorowego nikogo, jednak prawda jest taka, że kilka dni poprzedzające opisywane wydarzenie były jednymi z najgorszych, jakie... hm, przeżyłem? Niech tak będzie - przeżyłem! Żona, gdy mnie zobaczyła, zaczęła płakać, co nic a nic mnie nie zdziwiło, bo jeśli cokolwiek jeszcze do mnie docierało, to to, że ją zawiodłem. Siebie raczej nie rozczarowywałem, bo to były moje świadome wybory, takie powolne zabijanie samego siebie, coś jak w filmie
Zostawić Las Vegas. Wiedziałem, że robię źle, jednak to było silniejsze ode mnie, bo dawało złudną nadzieję, wyczarowywało świat, jakiego tak naprawdę nie ma i nie będzie. Wiedziałem też, że mam szczęście na wyciągniecie ręki, mimo to odrzucałem oczywiste wybory i szukałem go, wałęsając się wzdłuż krawędzi przepaści.
Do rzeczy, Jacek, do rzeczy, przecież nikogo nie obchodzą Twoje pokręcone problemy! Co się wtedy stało? Banał, który prędzej czy później dopada uzależnionego i zagubionego, czyli desperacka próba ratowania go przez najbliższą osobę, która jeszcze resztkami sił go kocha. Trzeba dodać, że ja też już nie miałem siły, ani na wypieranie, ani na zaprzeczanie, chyba chciałem tej pomocy. Banał, kolejny banał, czyli wyświechtane, niepokornym skręcające trzewia obrzydliwe słowo "ultimatum". Nie walczyłem, poddałem się. Do dziś słyszę wykrzyczane przez żonę słowa: - Jeśli teraz nie obiecasz, że z tym skończysz, rozstaniemy się! Zawsze uważałam, że największym szczęściem są dzieci, więc ja zabiorę syna, a ty zostaniesz sam, z domem, z samochodem, z modelami, z PlayStation, z komputerem, z wędkami... Wiesz, że tego nie chcę, bo Cię kocham, jednak już nie mam siły! Cierpię, gdy muszę patrzeć na to, jak się wyniszczasz... Klęknij na kolana, patrz mi prosto w oczy i przysięgnij, że już nigdy nie kupisz żadnego kołowrotka, który nie został wyprodukowany przez Shimano i Daiwę! Kurwa, przysięgaj! Obiecałem... mimo że się zawahałem, bo jej propozycja zadowolenia się tylko "szczęściem" wydała mi się wtedy bardzo uczciwa i kusząca.
Próbowałem usprawiedliwiać się przed nią, że ci inni oszukiwali mnie, wyczarowując w swoich katalogach krainy niczym z podrzucanej mi przez sąsiada
Strażnicy. Na stronach tychże katalogów zgodnie żyło złoto, srebro, tytan, najtwardsza stal - przyniesiona z niebios przez zaprzęgniętych do tego bogów, kosmiczne stopy aluminium - kupowane od rosyjskich sił zbrojnych, najbardziej wyszukane, prasowane siłą specjalnie skonstruowanych maszyn włókna węglowe, japońskie łożyska czerpiące co najlepsze z odwiecznej tradycji wytwarzania mieczy i inne nanochujotexy. O brutalnej wręcz sile intelektu konstruktorów, którzy swoimi innowacyjnymi tworami przebili stuletni dorobek amatorów z Japonii, nie wspominałem, bo to było jasne jak słońce. Głupi by wiedział. Na swoje usprawiedliwienie miałem też to, że faktycznie naiwnie uwierzyłem, że oni oferują mi coś, co jest najlepszą rzeczą od czasów darmowej pornografii. Jakże byłem naiwny...
Lata minęły, ja jednak co roku odnawiam przed żoną daną jej wtedy przysięgę. Klękam na kolana i zaklinam się, że wytrzymam, że nie będę miał cudzych bogów przed jedynymi dwoma (co?), że już nie dam się otumanić jak ten mały pingwin, który stoi całymi dniami na śniegu, nad przeręblem i tępo wypatruje na horyzoncie statku kosmicznego przepowiedzianego przez ojca w pijackim widzie. Jest mi ciężko - wie to tylko ten, kto kiedyś zbłądził, kto już raz spróbował - bo człowiek ufa, nadal naiwnie wierzy, że znajdzie szczęście, gdzie go nigdy nie było i nie będzie.
Każdy ma prawo iść drogą, którą uzna za słuszną, bo każdy ma prawo do szczęścia. I do błądzenia, i zatracenia. Głupcami są ci, którzy chcą kogoś z tych dróg zawracać, bo to niczego nie zmieni, bynajmniej. Każdy musi zapłacić, żeby zrozumieć. Ja zrozumiałem, jednak w chwilach słabości wywlekam z zakamarków pamięci obrazy, do których boję się wracać. Żeby pamiętać