Zauważam, że obecnie jedyną grupą, która wywiera pozytywne zmiany, są karpiarze. Dzięki nim powstają łowiska no kill i wcale nie tworzy się basenów z karpiami. Świetnym przykładem jest Śródlesie 2 w okręgu opolskim, gdzie jest sporo leszcza a o karpia wcale łatwo nie jest. Jest to świetna woda do zawodów feederowych, spławikowych, bo jest i drobniejsza ryba.
Niestety, inne grupy wędkarskie nie chca łowisk no kill, być może ci związani z wyczynem spławikowym i feederowym tworzą tu jakiś nacisk, ale jest ich mało. Całkowicie zawodzą spinningiści, którzy nie stworzyli chyba żadnego łowiska no kill w kraju, pomimo, że tylu celebrytów spinningu promuje C&R (Kolendowicz, Mirecki, Walicki itd). Dlatego no kill jest mocne tam gdzie jest sporo karpiarzy, w takim Opolu właśnie.
Zastanawiające jest jednak dlaczego nie ma odgórnych nacisków na powstawanie wód no kill. Jak się okazuje, nie są to wody korzystne dla PZW, ponieważ nie zarybia się ich odpowiednio, a więc nie ma przewalania ryb, kasy, pracownicy ośrodków zarybieniowych mogliby stracić pracę (wyobraźmy sobie co by było gdyby połowa wód miała statut no kill). Dlatego po cichu wspiera się mięsiarstwo i utrzymuje świadomość członków w wędkarskim średniowieczu. Nawet zawody na żywej rybie to nie wymysł PZW ale wymóg FIPSED, do którego PZW należy i bez tego mogłoby to członkostwo utracić, a co za tym idzie, nie mogliby Polacy startować w zawodach międzynarodowych, ani ich organizować (kolejna możliwość przytulenie niemałej kasy).
I tu mamy kolejny kwiatek. PZW naciska na sport, bo może w ten sposób dać robotę swojakom, pokazywać jak jest potrzebne, z drugiej strony 'sportowcy' nie mają wód do normalnego łowienia. To jest niezłe kuriozum, pokazujące jak zepsuta jest to organizacja.
Niestety, wędkarze są nieuświadomieni, tak bardzo, że aż boli. Sami sobie piłują gałąź na której siedzą. Chyba tylko w Polsce lub krajach na wschód od naszego, możliwe jest coś takiego, że z roku na rok ryb jest coraz mniej, i nic się z tym nie robi. To jest równia pochyła, po jakiej od lat 90-tych jedziemy. Na tym forum wszyscy praktycznie wiemy o co chodzi, ale jest nas wciąż zbyt mało. Mentalność się nie zmienia, typowy polski wędkarz chce zjeść jabłko i je mieć. Chce aby zabieranie było dozwolone, najlepiej bez limitów. I choć uważa się za inteligenta, lepszego od Niemca, Francuza czy Amerykanina, to nie potrafi zrozumieć, że ryby się nie rozmnażają dzięki światłu księżyca, że trzeba zadbać o to aby były w dużej liczbie. Ma się zabierać, ryba ma być i tyle. To jest beton umysłowy, zbrojony. Ten beton właśnie pozwala na to, aby Poorzyccy i Bedyńscy rządzili PZW. I tak to koło zależności się właśnie zamyka, kierowane chciwością, chęcią zysku za wszelką cenę. Jak od takich ludzi wymagać aby dbano o środowisko naturalne? Mnie nie dziwi, że jesteśmy jedynym krajem UE gdzie jest smog o niewyobrażalnych rozmiarach. To bardzo smutne ale taka jest prawda. Jakim trzeba być skoorvysynem aby sprowadzać śmieci z innego kraju, składować je, wiedząc, że jak się ich nazbiera dużo, to się to wszystko podpali, trując wszystkich dookoła? Tak działa się w naszym kraju właśnie. Podobnie jest z wędkarzami właśnie, każdy chce czegoś dla siebie, wyciąć swój kawałek tortu, nie myśląc o tym co się będzie później, co sami będą łowić, co przekażą potomnym...