Gratuluję Zbyszkowi łopat i Bartkowi kleniobrania!
Ja ostatnio postanowiłem odwiedzić bardzo przeze mnie lubiane, schowane w lesie jezioro PZW, na którym kiedyś poławiałem liny. Przez ostatnie dwa lata nie miałem tam jednak dobrych efektów. PZW już dawno zapomniało o tym zbiorniku i zarybienia ponoć idą głównie na inny zbiornik w obwodzie. Dwa lata bez konkretnych efektów trochę mnie zniechęciły. Jednak urok tej wody sprawia, że zawsze mnie nad nią ciągnie. Wielkim plusem jest fakt, że woda jest na terenach leśnych i nie ma do niej dojazdu. Tak więc dla wielu wędkarzy jest to utrudnienie. Nie każdemu uśmiecha się 700-metrowy spacer lasem na stanowisko. Dla mnie zaś wyprawa z całym ekwipunkiem stanowi fajną ścieżkę zdrowia po pracy, w której na nadmiar aktywności raczej nie narzekam.
Silny południowy wiatr sprawił, że postanowiłem zasadzić się w miejscu na północnej stronie, w którym jeszcze nigdy nie łowiłem. Jakoś nie miałem nadziei na efekty na tym stanowisku. Z natury bliżej mi jednak do pesymisty, więc staram się brać na to poprawkę
Miejsce płytkie, zarośnięte, wśród szerokiego pasa trzcin. Początkowo łowienie nie było zbyt komfortowe. Znaczna płycizna, konieczność dalekich rzutów i spora fala na tak płytkiej wodzie sprawiały, że operowanie feederem i rejestracja brań były dość utrudnione. W dodatku stanowisko nieczęsto odwiedzane, zarośnięte przy brzegu. Fala uniemożliwiała mi też dostrzeżenie kęp zielska wystających z wody. Musiałem więc poświęcić trochę czasu na zbadanie miejscówki. Łowiłem dwoma kijami 3,6 m. Oba uzbrojone w zestawy do metody, które podawałem na 50 m. Bez dodatkowego nęcenia. Pierwszy linek 32 cm sprawił, że poczułem nadzieję
Kolejne dwa spięte sprawiły, że postanowiłem ściągnąć gacie, wejść do wody i przygotować sobie tę miejscówkę, oczyszczając ją z roślin, na których leżała żyłka. Potem były kolejne liny, w tym 41 oraz 46 cm. Łącznie padło 5 sztuk. 3 spięte.
W całym tym udanym wędkowaniu jedno spięcie było nader bolesne. Na haku miałem bowiem naprawdę dużego lina! Mimo bardzo siłowego holu nie byłem w stanie go powstrzymać i dwukrotnie zaparkował mi w trzcinach. Ucieszyłem się, bo zarówno za pierwszym jaki za drugim razem udało mi się go z tych trzcin wyciągnąć. Pokazał się już dwukrotnie pod powierzchnią. Na końcu zestaw zaczepił się za pojedynczą cienką trzcinkę, której nie wyrwałem, czyszcząc stanowisko. Rozebrałem się, wszedłem po niego, ale niestety - już go nie było
No cóż, bezzadziorowy haczyk, siłowy hol i wcześniejsze przeciągania przez trzciny sprawiły, że zapewne był już słabo zapięty. Wiem jednak, że on tam pływa i mam zamiar jeszcze na niego zapolować. To właśnie ta nadzieja sprawia, że chce nam się planować kolejne wyprawy