Autor Wątek: Smaki dzieciństwa - wakacje u Babci - część Iv  (Przeczytany 1057 razy)

Offline jurek

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 2 435
  • Reputacja: 202
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: południowa wielkopolska
  • Ulubione metody: method feeder
Gdy nastąpił dzień wyjazdu do Babci pierwsze problemy wystąpiły z transportem 2,5 m wędek w autobusie PKS. Panował niesamowity ścisk przy wsiadaniu na dworcowym stanowisku a kierowca dodatkowo odmówił transportu młodych wędkarzy wyrażając obawę o stan oczu pozostałych pasażerów. Dopiero perswazja jednego z dorosłych, który ujął się za dzieciakami i wykupienie dodatkowego biletu za transport wędeczek,  udobruchały mistrza kierownicy. Wędki ułożono na podłodze wzdłuż krawędzi okien pojazdu. Modliliśmy się aby ktoś,  niechcący,  nie zmiażdżył szczytówek. Ale jakoś szczęśliwie podróż zakończyła się i chyłkiem przemykając obok  domostwa Zdzicha  / postanowiliśmy, że pochwalimy się  sprzętem dopiero w momencie wspólnej wyprawy na ryby, aby zwiększyć efekt opadnięcia  "kopary" / dotarliśmy do celu.
Nazajutrz " kopara " opadła ...  ale nam. Zdzich zabłysnął nowiutką,  dwuczęściową uzbrojoną w oryginalne przelotki bambusówką, kołowrotkiem i...tęczóweczką. Jakoś przełknęliśmy jego puszenie się.  Ale z wyprawą na rybki musieliśmy kilka dni poczekać, jako że oprócz nowego sprzętu przywiezliśmy też ze sobą deszcz i lało przez kilka dni. Jak już wcześniej wspomniałem,  na taką okoliczność Babcia tylko czekała aby obdarzyć nas swoimi opowieściami, niektóre z nich znaliśmy na pamięć.  Ale, że poza wakacjami  Babcię się widywało tylko 2-3 razy w roku, to chętnie wysłuchiwaliśmy jej opowiadań  / zwłaszcza na początku pobytu /. Zresztą,  była to jedyna rozrywka  bo dziadkowie nie posiadali telewizora. W tamtych czasach / początki ery tow. Edwarda / mało kto takowy posiadał. Dobrze zapamiętałem, np. historię budowy babcinej chaty. Otóż, zanim ją pobudowano,  przez kilka lat  wspólnie nielegalnie przekraczali oddaloną o kilka km granicę z Niemcami i najmowali się na dwa m-ce do pracy u bauera. Z wypiekami na buziach słuchaliśmy jak babcia z dziadkiem musieli chować się po chaszczach przed patrolami straży granicznej, jak kilka razy strzelano za nimi. Działało to na chłopięcą wyobraznię, oj działało, zwłaszcza po oglądanych w rodzinnym domu odcinkach czterech pancernych i psa oraz kpt-na Hansa Klossa.  Gdy odłożona ilość marek wystarczyła na nabycie ok. 0,5 ha działki i drewna budowlanego oraz opłacenie cieśli,  postawiono chatę w stanie, nazwijmy to - developerskim. Następnie dziadkowie, już własnoręcznie i własnonożnie / tak, tak dokładnie - " własnonożnie " /  mozolnie rozrabiając glinę z wodą i trzciną wykleili ściany od wewnątrz oraz powałę i polepę. / dla niezorientowanych : sufit i podłogę /. W związku z tym, teoretycznie,  po stryszku można się było poruszać ale tylko po belkach nośnych. Były mało widoczne i nawet my nie ryzykowaliśmy łażenia po nim. Oczywiście dach był wykonany ze słomy. Dopiero w latach sześćdziesiątych zastąpiono go dachówką. Domostwo składało się z kuchni,  pokoju,  przedsionka i komórki przy nim,  z której to po drabinie,  można  było dostać się na strych. Ciasne ale własne !  Pod koniec lat sześćdziesiątych dobudowano z cegły tzw. kuchnię letnią i odtąd przez nią wchodziło się do właściwego domu.
Wielkie wrażenie na nas robiło opowiadanie Babci o tragedii Drezna, zrównanego z ziemią przez lotnictwo alianckie. Akurat w tym czasie dziadkowie wraz z dziećmi byli przymusowo wywiezieni do pracy na wsi,  właśnie w jego okolicy. Obudził ich ryk syren z oddalonego o kilkanaście km miasta oraz huk przelatujących fal samolotów. Uciekli w pole wiwatując na cześć aliantów,   w oddali dogorywało miasto - w ryku syren, nurkujących samolotów, gwizdu bomb. Bali się okrutnie ale cieszyli się. Podobno,  łuna pożarów była tak silna, że zrobiło się na pół jasno w środku nocy.
Jakiś niecały kilometr od pola,  na które uciekli przebywający tam Polacy, spadła amerykańska superforteca, załoga katapultowała się, momentalnie zjawili się niemieccy żołnierze i słychać było serie wystrzałów a potem wojsko wróciło roześmiane i zadowolone, jeńców żadnych nie wieziono. Takie to były czasy.
No, ale pogoda w końcu poprawiła się i wędkarstwo zdominowało program pobytu.Na 2-3 kilometrowym odcinku Łużycy, ktory obławialiśmy, były trzy młyny : dwa czynne i jeden już zrujnowany. Ten zrujnowany / u Soczyńskiego / byl doskonałym miejscem na kąpiel, gdyż  2,5 metrowy dołek wymyty przez wodę spadającą kiedyś ze stawideł oraz powstałe rozlewisko z piaszczystym dnem zachęcały do bezpiecznego skakanie na " główkę ",  prosto z niewielkiego mostku. Od głównego koryta wiodła wąska odnoga do znajdującego się kiedyś / albo jak mawiała babcia - " kiedysiś " /na brzegu budynku młyna, a za naszych czasów - już tylko jego pozostałości. Woda była w niej płytka ale dziwnie żółta i nieprzezroczysta.  Po dotarciu do ruin rzeczka rozlewała swe wody pod budynkiem i wracała do koryta głównego po drugiej stronie mostku. Nie raz i nie dwa widzieliśmy w tym miejscu wielgachne płocie, wyrośnięte jelce i prawdopodobnie klenie wygrzewające się w słońcu i znikające natychmiast przy najmniejszym ruchu na brzegu. Nigdy nie udało się nam tam złowić jakiegokolwiek okazu. Wydaje mi się, że była to kwestia naszego zbyt nieostrożnego, dziecinnego zachowania nad wodą, chociaż spędzaliśmy tam nie raz i po pół dnia, cierpliwie czekając na branie i przy okazji drętwiejąc w niewygodnych, nieruchomych pozycjach, przykucnąwszy na zmurszałych belkach.
Idąc ok. kilometra z biegiem rzeki docierało się do drugiego młyna / u Chodyły /. Ten był czynny i wykorzystywał na poły energię wody i prądu elektrycznego., Za przegradzającymi nurt stawidłami i mostem był " bełk " z huczącą wodą i niewielkie rozlewisko. Tutaj niejednokrotnie młodzi wędkarze spędzali całe dnie zawzięcie polujac na okazowe plocie, jelce i, pózniej, szczupaki i okonie.  Odkryliśmy sposób na skrywające się pod samą obudową koła wodnego przepiękne 20 - 25 cm jelce. Trzeba było im podać z opadu kaduka / larwę chruścika /. I tutaj rewelacyjnie sprawdzały się, wspomniane w poprzedniej części opowieści, spławiczki  " kierunkowe " od  zestawów żywcowych. Wykonane były z białego styropianu,  okrąglutkie i malutkie. Myślę, że nie miały większej wyporności jak 1 g. Trzeba było zarzucić zestaw pod samo koło młyńskie i obserwować spławik,  gdyż woda była tam zmącona. Następowało energiczne,  krótkie branie, zacięcie w tempo / minimalne spóznienie skutkowało wypluciem przynęty przez ostrożną rybę /  i jelec lądował pod nogami szczęśliwego łowcy. Jednak miejsce na stanowisko było tylko jedno i nie raz przy tej okazji nie obywało się bez kłótni i poszturchiwań między nami. Po złowieniu 2-3 sztuk stado pierzchało i należało odczekać ok. pół godziny zanim znów sie pojawiało. Woda wyżłobiła w bełku ok. 2 metrowy dołek. Z samego dna pięknie brały na kaduka i kawałki dżdżownic wyrośnięte 20 cm,  tłuściutkie kiełbiki. Z toni nie raz złowiliśmy 40 - 45 cm szczupaki na zestawy żywcowe. Po przekroczeniu drogi publicznej idąc ok. kilometra w kierunku ujścia Łużycy do Prosny można było dotrzeć do ostatniego, największego z młynów / u Krawczyka /.

cdn ?

Offline Tench_fan

  • Ekspert
  • *****
  • Wiadomości: 1 889
  • Reputacja: 473
  • Płeć: Mężczyzna
    • Galeria
  • Lokalizacja: Gorzów Wlkp.
  • Ulubione metody: bat i feeder
Odp: Smaki dzieciństwa - wakacje u Babci - część Iv
« Odpowiedź #1 dnia: 03.04.2017, 12:54 »
Jurku " Co tu łgać, co tu kryć".
Pięknie się czyta Twe opowieści. :bravo: :bravo: :thumbup:

Czasy się zmieniają, ludzie się zmieniają, a wiele takich opowieści, takich jak twojej babci znika zapomnianych.
Czasem strasznych, czasem ekscytujących.
Dziecięcy entuzjazm w wędkowaniu, to coś co mi bardzo często brakuje.
Jak łatwo było rozradować dziecięce serce.
Z jelcami zaś spotkałem się tylko raz, wiele lat temu, jako nastolatek trafiłem 3 szt. w czasie jednego połowu.
Z gruntu na białe robaki. Nigdy więcej już ich nie spotkałem.
Radek

Wędkarstwo - namiastka szczęścia gdy życie nie rozpieszcza.

Offline Hubert

  • Zaawansowany użytkownik
  • ****
  • Wiadomości: 387
  • Reputacja: 25
  • Płeć: Mężczyzna
  • Lokalizacja: Nottingham / Konin
  • Ulubione metody: feeder
Odp: Smaki dzieciństwa - wakacje u Babci - część Iv
« Odpowiedź #2 dnia: 03.04.2017, 12:57 »
Wojna i wędkarstwo - moje ulubione tematy się tu pięknie przeplatają! Ależ to prędko przeczytałem! :thumbup: :bravo:
Hubert