Wczoraj kupiłem i obejrzałem ostatnią część Hobbita - trylogii, czyli Bitwę Pięciu Armii. Nie mogę się pozbierać do dziś i jestem w 'rozsypce'
Nie mam pojęcia skąd się bierze takie podejście ostatnimi czasy, jeżeli chodzi o Hollywood, że z normalnych, dobrych książek, robi się nagle jakieś dziwne historie, pełne bzdur, gdzie prawa fizyki nie obowiązują, no i w ogóle wszystko nie trzyma się kupy... Rozumiem J.Rowling, która zastrzegła sobie, że Harry Potter filmowy będzie wymagał jej akceptacji, i w scenariuszu nie ma rewolucyjnych zmian. Tolkien biedny jednak już nie żyje
Wychowałem się na Tolkienie, i niechętnie, chyba jak każdy fan, widziałem jakieś zmiany. To co jednak Jackson zrobił w ostatniej części, to już było po prostu przegięcie. Nie dość, że historia została spłycona, to w ogóle pełna jest tak niedopuszczalnych błędów, niedociągnięć, że ktoś, kto choć trochę zna się na strategii i bitwach, nie ma wyjścia, musi się głośno śmiać.
Elf Legolas to charakter, który z pomocą kilku takich jak on, mógłby pokonać sam armię Orków. Dać mu tylko odpowiednią ilość strzał, kilka mieczy i jakiś kordów, a usiecze i posieka na kawałki. Bez broni też sobie poradzi, poleci na nietoperzu, obali jakąś wieżę z kamienia, będzie jeździł na trąbach mamutów niczym na deskorolce, zabije wszystkim. Po prostu ninja. Na miejscu Saurona nie rozpoczynałbym żadnych zatargów z Elfami, biedny pewnie o tym nie wiedział.
Historia miłości zmyślonej Tauriel i Killiego, elfki i krasnoluda jest tak płytka jak kałuża na odwadnianej autostradzie, historia tak nieprawdopodobna, że aż boli, skręca i rwie... Dlaczego każdy film musi mieć historię o miłości? Czy to jakieś prawne zapisy, nakazujące zamieścić coś takiego w scenariuszu?
Bitwa to po prostu kpina. Elfy, które słynęły z bycia świetnymi łucznikami, nie strzelają z łukó! Sam Legolas zabił z 50 Orków z łuku, ale jego pobratymcy już tego nie robią. Pewnie dlatego, że bitwa trwałaby wtedy tylko minutę... Bardzo ciekawe! W walce pojawiają się wielgachne Orki, jeszcze większe niż Uruk-hai we Włądcy Pierścieni, jednak walczą jak stare baby co mają półtorej metra i ręce mają wykręcone jakąś chorobą. Nie wiem po co im w ogóle zbroja, zabija się je bardzo łatwo. W ogóle miecze krasnoludów, ludzi i elfów dziwnie penetrują ciała orków, prawa fizyki nie znajdują tutaj zastosowania. Żadnej strategii, żadnej normalności, żadnego uderzania ze skrzydeł. Dwadzieścia szeregów elfów nie wiadomo co robi - byli ale ich nie ma. Mogliby strzelać z łuków, uderzyć z flanki - nic z tych rzeczy. Orki uderzają na krasnoludów i elfów - ale pomimo, że Azog dowodzi - na polu bitwy nie ma żadnych wielkich zmian, w ogóle nie wiadomo jak on wtoczył jakieś wielkie chorągwie tak szybko na tę górę. Orki dobiegają w ciągu kilkunastu sekund do elfów i krasnoludów - ciekwae jednak jak docierają do orków rozkazy Azoga, stojącego z 500 metrów dalej. Telepatia zapewne...
Pojedynki to tez majstersztyk. Walka Azoga z Thorinem zamienia się w kabaret, Azog nie tonie, przebija sztyletem gruby lód, jakby to było masło, na dodatek wyskakuje niczym delfin z wody, z pozycji leżącej, łamiąc gruby lód. Nie wiem jakie IQ miał ktoś kto to wymyślił, może dla kogoś omamionego popcornem i litrem coli w kinie cos takiego przejdzie, mój mózg się jednak już wtedy zagotował.
W bitwie Thorin i jego kuzyn, Durin Żelazna Stopa witają się na polu bitwy jak kumple w pubie, z kuflami w dłoniach. To nic, że wodzowie zawsze byli celem ataków podczas bitew w średniowieczu, tutaj orkowie postanowili dać im minutę na wymianę zdań i powitanie. W bitwie nagle pojawiają się kozły, cholera wie skąd, dosiadają ich krasnoludy i kozły od razu wiedzą gdzie mają się udać. Cóż za cudowne zrozumienie! W ogóle jak szybko Kkrasnoludy dotarły na miejsce bitwy! Wieczorem poleciał kruk, a rano już była cała armia... To dlaczego tak długo Thorin i jego kompania szła do samotnej góry? Jakies zagięcie czasoprzestrzeni?
To co wyprawiał Legolas podczas bitwy tego nie powstydziłby sie Neo w Matrixie, agent Smith nie miałby żadnych szans. Jak leciał 'nietoperzem' to zacząłem współczuć Orlando Bloom'owi, bo nie wiem czy wiedział na co się decyduje zgadzając się na kręcenie tego sequela. Na pewno była to rola godna Złotych Malin...
Na koniec ani nie dowiadujemy się co się stało z Bardem, krasnoludami, ze złotem, z Arkenstonem - kamieniem który miał Bard lub Thranduil, nie wiadomo jak podzielono złoto, co gorsza nie pokazano pogrzebu poległych krasnoludów. Ot - historia się nagle szybko kończy, tak jakby Peter Jackson się spieszył do domu i skrócił zakończenie o 10 minut. Słyszymy natomiast jakieś brednie o matce Legolasa z których nic nie wynika, żadnego jak i czemu...
Same efekty specjalne są dobre, często zapierają dech w piersiach - ale co z tego, kiedy scenariusz jest idiotyczny?
Mógłbym tak pisać i pisać...
Tak więc film mnie sponiewierał, zostawił trwałą chyba rysę na mojej psychice. Nie wiem w ogóle jaki przekaz miał mieć taki film, po co robić trzy długie części, pełne bzdurnych scen, zamiast rzetelnych dwu części, bez żadnych miłosnych historii wyssanych z palca (u nogi), z trzymaniem się fabuły jako tako, z pokazywaniem głównych postaci, bez żadnych super elfów i orłów, które pojawiają się aby wygrać znowu bitwę (jakby nie mogły przylecieć ciut wcześniej). Historii gdzie bohaterowie są normalni, nie łamią praw fizyki, zaś bitwa jest bitwą (nie ma jej w książce), a nie jakimś kabaretem, bez idotyzmów i jakiś super potworów co robią wielkie dziury w skale.
Chyba w ramach powrotu do normalności muszę przeczytać jeszcze raz książkę, może uda się wymazać z pamięci tę zbrodnie na zdrowym rozsądku.