Jest mi ciężko. Bardzo ciężko... Właśnie obejrzałem film pod tytułem The Legend of Tarzan, i mój zdrowy rozsądek został wystawiony na bardzo ciężką próbę.
Film w reżyserii Davida Yates'a, w doborowej obsadzie, opowiada o Tarzanie, którego losy splatają się z wydarzeniami w Kongo, później zwanym Belgijskim, u scyłku XIX wieku, które było jedną z najbardziej haniebnie eksploatowanych kolonii w historii ludzkości. O ile pokazanie co robili Belgowie było prawdą, to cała opowieść i sam Tarzan, z jego zdolnościami, to bujda na resorach tak wielka, że Avatar lub Gwiezdne Wojny to przy nim Kronika Filmowa.
Samo Kongo w filmie sprawia wrażenie, że jest powierzchniowo zbliżone do gminy Wąchock, ma ewentualnie połowę powiatu starachowickiego, a kraj to olbrzymi. Tarzan spotyka na swojej drodze znajome z młodości stado lwów, słoni, wielokrotnie tę samą grupę goryli. W większym zoo jest więcej zwierząt! Zdolności jakie ma sam bohater, są tak fantastyczne, że Batman i Superman to przy nim cienkie bolki. Posłać do szarży kilkutysięczne stado antylop gnu z pomocą lwów (oczywiście znajomych lwic) i znajomych goryli, to małe piwko. Pływać w wodzie pełnej wielkich krokodyli, co człowieka wcinają w okamgnieniu, to też luzik. Latać na lianach z szybkością helikoptera? Jak kichnąć. Bruce Lee mógłby się uczyć od niego sztuki walki, jakby Tarzana dać do Wejścia Smoka, to wszystkich by rozwalił, zanim Bruce zszedł ze statku. Wątek miłosny jest tak nieprawdopodobnie naciągany, że szkoda gadać... Tarzan to amant pierwszej klasy. Acha, jest też nie byle kim, bo członkiem Izby Lordów.
Począwszy od lian, które są tak długie, że można z wysokości 20 metrów lecieć kilka sekund nad jadącym pociągiem z prędkością 60 km (to ile metrów ma samo drzewo - dwieście?), po historię z czarnoskórym Amerykaninem, wysłannikiem prezydenta Howarda (Samuel Lee Jackson), murzynami mówiącymi płynnie po angielsku a skończywszy na szturmie miasta przez Tarzana, kilku pomocników i stado zwierząt - film sprawił, ze poczułęm się psychicznie zgwałcony, bardzo brutalnie.
Masakra, efekty specjalne dają możliwości robienia różnych filmów, ale aby dać zgodę na realizację tak kretyńskiego scenariusza? Yates robił Harrego Portera, dlatego więc dano mu to reżyserwoać, bo wprawę ma w historiach o czarodziejach, ale prawdopodobnie ktoś się zagalopował... Pisał to chyba jakiś śpun, na mocnym haju, drugi zaś postanowił to przenieść na ekran filmowy. Najgorsze jest to, że za gwałt zapłaciłem, na dodatek dałęm się gwałcić aż do napisów - czyli oglądałem to do końca.
Ciekawe jest to, że efekty specjalne można wykorzystać w tak pięnym filmie jak The life od Pi, a można też wykorzystać do gniota w dobrej obsadzie o lordzie Greystoke, mówiącym pięknie po angielsku, bo wychowały go goryle. Po tym filmie, nabieram przekonania, że Czterej Pancerni i pies to historia, co wydarzyła się naprawdę