Wczorajszy wyjazd na przerwane stawy nad Dunajcem koło Tarnowa skończył się sporą niespodzianką. Planowałem złowić leszcza, krąpia, może certę. Jednak woda powoli opadała i przez kilka godzin nie brało dosłownie nic, na pocieszenie ryby co jakiś czas się spławiały i było pewne, że są w łowisku. Najpierw próbowałem na feeder z koszykiem, potem zmontowałem jeszcze przepływankę i szukałem ryb trochę szerzej. W końcu zrezygnowałem z klasycznego feedera i w zatoce ze stojącą wodą zacząłem łowić na metodę. Na włosie kukurydza z puszki i dwie parzone pinki na haczyku. Po kilkudziesięciu minutach i kilkunastu przerzuceniach w końcu trafiło się jedno branie. Ale z gatunku brań atomowych, na szpuli była guma zamiast klipa i gdybym nie siedział przy wędce to by poszła do wody jak strzała. Rzucałem ok. 18 metrów i na tak krótkim dystansie żyłka nie ma prawa się za bardzo naciągnąć i zamortyzować brania, warto o tym pamiętać łowiąc z gumą lub klipem blisko brzegu
Ryba wybrała ze trzydzieści metrów zanim zdołałem ją trochę powstrzymać, przez chwilę podejrzewałem, że to bóbr, siedziałem obok nory
W końcu po ok. 15 minutach holu i odwiedzeniu wszystkich zakamarków stawu przy podbieraku wyłożył się karp ok. 66-67 cm, sześć, może siedem kilogramów. Niestety miejscówka jest dostępna tylko z buta i okroiłem swoje wyposażenie, wziąłem najmniejszy kosz podbieraka jaki miałem, planowałem łowić dużo mniejsze ryby. Karp oczywiście wypuszczony.