Wędkarstwo w Polsce jest obecnie na rozdrożu, gdyż jego rozwój nie idzie w parze ze stanem wód i prawem, które dopasowane jest do modelu zrównoważonej gospodarki rybackiej. Polskie wody w zdecydowanej większości są zdegradowane, co jest spowodowane właśnie nieodpowiednim ich zarządzaniem, które dopasowano do rzeczywistości lat 80-tych ubiegłego wieku, a więc mówimy o PRL-u i gospodarce kraju socjalistycznego, bardzo nieefektywnej.
Wędkarze zaczynają coraz mocniej się sprzeciwiać istniejącej sytuacji i pojawia się wiele wniosków czy postulatów o wprowadzenie koniecznych zmian w polskim ustawodawstwie. Jednak w większości przypadków jest to szereg żądań pod adresem rządu czy instytucji takich jak Polskie Wody, bez wglądu w fakt, że wędkarze polscy praktycznie nic nie płacą polskiemu państwu. Jak więc rządzący mają tu dokonywać reform, skoro wędkarze nie łożą na utrzymanie polskich wód? Opłaty dzierżawne to w większości przypadków kwoty symboliczne, więc wątpliwe jest, czy pokrywa się chociażby koszt utrzymania Państwowej Straży Rybackiej, która rzekomo powinna być kilkukrotnie liczniejsza. Jak to rozwiązać? Jak pomóc polskiemu państwu aby mogło dokonać reform, bez przerzucania kosztów na wszystkich podatników?
Odpowiedź jest prosta - wprowadźmy licencje wędkarskie!
Czym jest licencja wędkarska i gdzie takie rozwiązania się stosuje? Wiele krajów pobiera od wędkarzy opłaty, które kierowane są do odpowiednich służb i stanowią wsparcie ich budżetów. W takim systemie licencja stanowi warunek do korzystania z wód państwowych (czasami i prywatnych). Jest to więc rodzaj rocznej, miesięcznej, tygodniowej lub dziennej opłaty, dodatkowo aby licencję otrzymać, należy zaznaczyć 'okienko' w warunkach umowy, że zgadzamy się z obowiązującym regulaminem. Podczas kontroli należy przedstawić funkcjonariuszom państwa (policja, Agencja Środowiska lub coś podobnego) właśnie ten dokument, który służy również do identyfikacji osoby wędkującej. W ten sposób państwo ma środki, które może skierować do instytucji zajmujących się ochroną i utrzymaniem wód, i zazwyczaj działania te oznaczają nie tylko kontrole, ale i zarybienia, badania naukowe, jak również i działania ratujące ryby w czasie różnego rodzaju katastrof, jak zatrucia spowodowane zrzutem ścieków, wprowadzeniem do zbiornika substancji szkodliwych dla życia wodnego, śnięcia ryb itp.
Innym plusem jest posiadanie bazy danych wędkarzy, wiedza o ich dokładnej liczbie. Wszelkie zmiany prawne, ostrzeżenia lub informacje potrzebne wędkarzom, można im rozsyłać na adresy domowe lub mailowe, przez co jest kontakt z praktycznie każdym. Pozwala to między innymi na przeprowadzanie różnego rodzaju ankiet, organizowania spotkań, zbieraniu informacji. Są to rzeczy nieodzowne do prowadzenia efektywnej gospodarki wodami.
Polskie prawo zostało stworzone w PRL-u, dopasowane było do tamtejszych realiów, a więc gospodarki socjalistycznej, bardzo nieefektywnej. Oczywiście było sporo poprawek, jednak niewiele one 'naprawiły', można by rzec, że wręcz wpłynęły na degradację wód. Na przykład ograniczenie zarybień karpiem wód zaliczanych jako płynące, do ilości 5 kg na hektar, w wielu rejonach Polski spowodowało, że presji uległy inne gatunki, i ich stada tarłowe zostały naruszone tak mocno, że tarło naturalne jest zakłócone i bardzo słabe. Rzadkością stal się duży leszcz, gatunek najbardziej rozpowszechniony w Europie i zazwyczaj bardzo liczny.
Tak więc jest co zmieniać, jednak pozostaje pytanie jak to zrobić?
Nie jest sztuką wysuwać żądania pod adresem rządu, pytanie jak sprawić, aby zostać wysłuchanym. Tutaj wędkarze popełniają wg mnie podstawowy błąd, gdyż traktują państwo jak dojną krowę, która ma im 'dać' lub coś 'zapewnić'. Pieniędzy jednak nie ma, zwłaszcza w dzisiejszych czasach, kiedy tak wiele środków trzeba przeznaczyć na walkę z wirusem COVID-19 chociażby. Do tego wędkarze nie płacą PZW wcale dużo, przy możliwości zabierania ryb bez limitów rocznych, opłata w wysokości około 300 złotych na rok jest bardzo niska. To daje niecałe 25 złotych na miesiąc. Tyle płacimy za dzień łowienia na niedrogiej komercji, gdzie nie ma mowy o zabraniu ryby lub trzeba za nią zapłacić ekstra! Dlatego aby dokonać odpowiednich zmian, należy występować z dobrymi wnioskami, tak aby podsunąć rządzącym rozwiązania, które nie będą uszczuplać budżetu państwa i naruszać ogólnie rozumianej sprawiedliwości społecznej (gdzie podatnik ma łożyć na wędkarza). Bo na pewno nie jest nią zrzucanie na wszystkich obywateli kosztów prowadzenia zbiorników, podczas gdy wędkarze inkasują korzyści - jakimi są ryby, należące w rozumienia prawa do państwa, a więc wszystkich. Mówiąc bez ogródek - zmuszanie podatników aby płacili za wędkarskie przywileje, jest nie na miejscu. I nie ma tu znaczenia fakt, że pewne rzeczy gwarantuje nam konstytucja. Bo zapewnia ona nam też darmową służbę zdrowia, jednak często oznacza to wielomiesięczne oczekiwanie na wizytę u specjalisty lub też opłaty, jak w przypadku części świadczeń opieki dentystycznej.
Stąd dobrze byłoby, gdybyśmy jako wędkarze wysunęli wnioski o to, aby samemu zapłacić za to, aby państwo skutecznie zaczęło działać na polu gospodarki wodami, abyśmy nie byli obciążeniem dla budżetu (kolejnym) ale go wspierali swymi opłatami. A na pewno stać nas na to. Bo jest to równowartość 10 litrów benzyny.
Ogólnie należy rozumieć, że dziś płacimy wszystkie pieniądze do PZW, i to związek gospodaruje tymi środkami, państwo zaś ma może z 10-15 złotych od wędkarza, tyle się płaci za opłaty dzierżawne. Podstawowym kosztem są zarybienia i obsługa wędkarzy, jaką zapewnia (nie będziemy się skupiać na tym jak) okręg oraz zarząd główny związku. Ktoś mógłby powiedzieć, że państwo czerpie zyski z wędkarzy, gdyż ci wydają pieniądze w sklepach wędkarskich, więc są tu spore kwoty z różnego rodzaju podatku, głównie VAT, ale to trochę inny aspekt.
Więc jako ludzie rozważni, powinniśmy proponować zmiany, oparte o rozsądne podstawy, przez co rząd może lepiej nas postrzegać, nie tylko jako tych, co krzyczą i wysuwają żądania. Tym bardziej będa nas szanować i chcieć z nami rozmawiać.
Podstawowym plusem wynikającym z wprowadzenia licencji wędkarskich w Polsce będą środki, z których skorzystac będa mogły PSR lub Polskie Wody, aby wspomóc opiekę nad zbiornikami, gdzie uprawia się wędkarstwo. Jeżeli mówimy o opłacie w wysokości 50 złotych za osobę na rok, przy zniżce dla seniorów zaś 30 złotych, to można zakładać, że średnia kwota uzyskana w ten sposób to będzie około 30-40 milionów złotych (przy zadeklarowanej ilości około miliona wędkarzy). Mówimy więc o niebagatelnych środkach. PSR można wtedy doposażyć, zapewnić odpowiednią ilość paliwa (dzisiaj wcale tego nie mają!) do samochodów czy łodzi, można też pójść dalej, i zakupić kilka samochodów ratownictwa wodnego, służącego ratowaniu ryb. Obecnie w Polsce nie ma bezpośredniego działania, liczy się tylko straty lub skupia na ochronie życia ludzi. Ryb praktycznie nie ratuje nikt, bo nie ma czym. Straż Pożarna, Straż Miejska czy policja takich środków nie posiadają. A wystarczy, w przypadku zatrucia wody, postawić basen dla ryb, z natlenioną wodą (powyżej punktu zrzutu), i tam przenosić duszące się ryby. W większości przypadków nie są one zabijane przez truciznę, ale na skutek braku tlenu w wodzie, jaki taki zrzut substancji szkodliwych powoduje. Zaś gdy jest przyducha na jakieś wodzie, wystarczy uruchomić przenośne aeratory lub za pomocą pomp i węży natleniać wodę. Przypadki te często maja miejsce w czasie upałów, wtedy, kiedy straż pożarna jest pod bardzo silną presją, i nie może ona dokonać tego typu działań, gdyż ma swoje priorytety, jakim jest chociażby ratowanie ludzkiego życia.
Trzeba tez wspomnieć, że o wiele łatwiej będzie kogoś zachęcić do sięgnięcia po wędkę, jeżeli nie będzie musiał zdawać egzaminów, będących farsą. Obecnie ktoś musi zdać takowy egzamin w kole wędkarskim, co nie jest wcale taką prostą rzeczą, gdyż siedziba koła otwarta jest tylko przez jakiś czas. A tak nawet korzystając z komórki moglibyśmy opłacić przez internet licencję, czy to za dzień, tydzień, czy też rok. Płaciliby więc również i turyści, odwiedzający Polskę na razie niezbyt licznie. Obecnie płacą tylko do PZW lub w ogóle. Każdy więć musiałby zgodzić się z warunkami wydania licencji, a tym byłoby zapoznanie się z regulaminem.
Kolejna sprawa to rezygnacja z reliktu PRL-u, jakim jest karta wędkarska. Jest to dokument całkowicie zbędny, do tego komplikujący wiele rzeczy, gdyż ktoś musi go wydawać, my zaś musimy go posiadać, zdawać egzaminy, które są fikcją, zwłaszcza że egzaminuje się ludzi z PRL-owskiego regulaminu, który jest dopasowany do tychże czasów. Licencja jest o wiele wygodniejsza, bo po prostu każdy, kto ją opłaca, aby sfinalizować zakup, będzie musiał się zadeklarować, ze zna obowiązujące przepisy. Mając odpowiednie linki, będzie sobie można odświeżyć wiele rzeczy. I PZW nie będzie musiało tutaj nikogo egzaminować, więc nie będzie tu typowego dla socjalizmu monopolu jednej organizacji. Do tego ktoś przybywający do Polski w celach wędkarskich, też musiałby przestrzegać regulaminu, i miałby go dostępny w kilku językach.
Teraz możemy się zastanowić, jak bardzo się uprości sprawa niezbędnych dokumentów, jakie powinien posiadać wędkarz. Otóż wystarczy licencja, aby kogoś zidentyfikować. O wiele łatwiej mieć aktualną bazę danych, którą odpowiednim telefonem może potwierdzić funkcjonariusz PSR lub Policji. Mamy więc możliwość przyczynić się do walki z kłusownictwem, gdyż ten dokument spowodować może zniknięcie problemów związanych z RODO. Obecnie w wielu okręgach społeczni strażnicy z SSR nie mogą przekazać danych osoby łamiącej prawo do władz odpowiedniego koła, gdyż 'może' to naruszać przepisy o przetrzymywaniu i przekazywaniu danych osobowych. Jednak tutaj można skorzystać z numeru licencji wędkarskiej, więc przesyłania żadnych danych nie będzie. Tak więc może być to spore ułatwienie w działaniu sądów koleżeńskich PZW i eliminacji z szeregów związku różnej maści recydywistów wędkarskich , notorycznie łamiących przepisy i osłaniających się przepisami, jak RODO właśnie. Obecnie trwa przyzwolenie aby łamać przepisy, co wykorzystują bezwzględnie kłusownicy z wędką, zwłaszcza ci należący do PZW. To jest chore.
Kolejna sprawa to możliwość dotarcia do większości wędkarzy, poprzez wysyłanie im odpowiednich informacji, newsletterów. Obecnie ciężko to robić, bo niby jak? Informacje dotyczące wędkarzy przetrzymuje PZW, a dokładnie okręgi, które są oddzielnymi stowarzyszeniami. Więc nie ma jak dotrzeć do wędkarzy tak naprawdę. A tutaj można wysłać informacje do każdego,gdyż opłacenie licencji oznacza podanie adresu e-mail oraz domowego, zgodę na dostarczanie informacji. Dostęp do informacji zaś to podstawa aby móc skutecznie zarządzać wodami. Wyobraźmy sobie, że można w ten sposób rozesłać milionowi wędkarzy jakąś ankietę, wyniki badań, podstawowe informacje o tym jak prowadzić wody. PZW tego nie robi, więc tutaj możemy spowodować odwrócenie pewnego trendu.
Wędkarze są niedokształceni i nie znają podstaw gospodarki wędkarskiej, co jak na rok 2020 jest rzeczą wręcz straszną. Kto im na przykład wytłumaczy, że szczupaka należy chronić, odpowiednio traktować przed wypuszczeniem do wody? Tutaj możnaby wreszcie coś zrobić, co powinno znaleźć odbicie w poprawie sytuacji polskich wód. Bo podstawą jest doprowadzenie do tego, aby wędkarze zrozumieli, dlaczego taki szczupak jest ważny. Jak go chronić, skoro wędkarze tego nie rozumieją? Mówimy więc o budowaniu świadomości wędkarzy, których spora część po prostu sieje spustoszenie za pomocą wędek. Bo panuje przekonanie, ze ryby trzeba brać, że to normalne, że się obywatelowi należy. Ale wody mają swoje możliwości, do których trzeba się dopasować. Bez tego będziemy je niszczyć, degradować.
Kolejny pozytywny aspekt licencji to ustalenie faktycznej ilości wędkarzy w Polsce, jak i tych, co przyjeżdżają do naszego kraju aby wędkować. Obecnie możemy tylko szacować ile osób wędkuje, do tego nie znamy rozpiętości wiekowej uprawiających to hobby. Ilu jest emerytów wędkarzy, ilu juniorów? Ilu obcokrajowców (też musieliby opłacić licencję) wędkuje na naszych wodach? Bez takich danych trudno prowadzić skuteczną politykę, obecnie przypomina to wróżenie z fusów. Na przykład rozwój turystyki wędkarskiej doskonale byłby widoczny w ilości wykupowanych licencji, więc można by tutaj mierzyć skuteczność podejmowanych działań w tym kierunku. A dziś? Instytut Rybactwa Śródlądowego uważa, że turystyka wędkarska nie opłaca się, ponieważ oni 'zrobili badania'.. W jaki sposób? Kolejne wróżenie z fusów, do tego grupy w której interesie jest utrzymanie obecnego stanu rzeczy.
Ostatnim plusem wprowadzenia licencji, byłoby skierowanie części środków na badania wędkarskie, to znaczy takie, które są robione dla wędkarzy, tak aby uczynić wody zasobnymi, będącymi w równowadze. W ten sposób możnaby wreszcie ruszyć z miejsca, i sprawić, że ktoś dokonałby analizy stanu zbiorników, gatunków, mogąc wypracowywać w efekcie odpowiednie strategie. Obecnie większość badań prowadzi lobby rybackie, więc związane głównie z IRŚ, które robi to w sposób chroniący interesy rybaków, wędkarzy zaś się atakuje, uważa ich za szkodzących polskim wodom. Prostym przykładem nienormalności jest zanikanie rodzimych gatunków, takich jak karaś pospolity, brzana, nawet lin. Wiemy bardzo mało o naszych polskich rybach, a sytuacja jest naprawdę poważna. Karaś pospolity jest już bardzo rzadki, podobnie taka brzana, której miejsca tarłowe zostały zniszczone przez budowę zbiorników zaporowych. Szczupak jest wręcz tępiony. Można więc tutaj zrobić wreszcie coś, co pchnie wszystko do przodu. Bo nie czarujmy się, IRŚ działa we własnym interesie, czyli rybaków.
Tak więc licencja wędkarska to przeskok do nowych czasów, zerwanie z obecnymi reliktami PRL-u jakim jest karta wędkarska, uzyskanie precyzyjnych narzędzi służących ochronie wód. Jako wędkarze powinniśmy tu rozumieć, jak istotne jest to dla stanu zbiorników. Do tego może wreszcie czas dorosnąć, i zrozumieć, że naprawa nie dokona się za pieniądze podatników, to muszą być wędkarze, którzy płacić będą za swoje przywileje? Bo na pewno nas stać. Również nadeszła pora, aby PZW było traktowane jak zwykły użytkownik wód, nie zaś 'podmiot', który egzaminuje przyszłych wędkarzy i ma tu monopolistyczne przywileje.
Jakie jest Wasze zdanie na ten temat?