Moje zdanie jest takie jak niżej
Oczywiście nie odnoszę się kompletnie do jakości samego towaru, a do marketingu Fjuki (już sama nazwa wyróżnia się od wszystkiego innego, co istnieje obecnie na rynku)
David Preston to jeden z tych gości, którzy wiedzą jak sprzedawać "coś" wędkarzom i robić na tym niezłą kasę. Po sprzedaży swojej firmy Preston Innovations, która już w nazwie miała odpowiednią dawkę "firmowego ego", a o której to firmie na forum wszyscy słyszeli i która to firma ma rzesze swoich fanów na całym świecie za naprawdę ciekawe rozwiązania wędkarskie, wpadł po prostu na kolejny pomysł na biznes. Tym razem z Fjuką. Tyle, że czasy się zmieniły. To nie są już czasy początków istnienia firmy Preston. Jak więc odnaleźć się na rynku pełnym już tego samego towaru, który chce się sprzedawać, tam gdzie jest olbrzymia konkurencja ? Jak się wybić wśród masy towaru i producentów ? Robi się to właśnie poprzez tworzenie tej całej marketingowej otoczki, że ma się pewne novum, którego nie ma nikt inny na rynku.
Stąd też ten cały marketingowy bełkot o tym, że na jego towar ryby się same łapią, że odkrył on w Japonii w maleńkiej wiosce sekretny sposób produkcji przynęt, produkowanych tam przez lokalnych rzemieślników. Miał taki dar przekonywania, że starzec łowiący rybę za rybą pokazał mu wraz z tamtejszymi rzemieślnikami sekretny sposób produkcji tych cudownych przynęt. W UK udoskonalił ten sekretny sposób produkcji i rozpoczął "rewolucję" na rynku przynęt wędkarskich.
W tej całej historii o której opowiada D. Preston w swoich wywiadach i na swojej stronie internetowej, brakuje mi osobiście oprócz starca z wnukiem łowiących rybę za rybą, jeszcze tylko mnichów buddyjskich, którzy przez wieki w świątyni Ginkakuji w Kioto tworzyli przynęty, testując je w "przyklasztornych" stawkach, po czym przekazali tę informację chłopom, którzy robili niesamowite przynęty na wsiach, które pozwalały łowić takie ilości ryb, ażeby móc wyżywić całe wioski