Dziś wypad o 4 nad ranem na no-kill'a zakończony sukcesem. Nawet bym powiedział, że ciężkim sukcesem. O 4:30 wyjazd z domu, w drodze na łowisko rozpadał się deszcz. Poczekałem na miejscu aż przejdzie i parę minut po 6 wędki już w wodzie. Podajnik do metody z micropelletem wanilia, do tego wafetrs. Pierwszy turbo-odjazd po 7, zakończony spinką przy brzegu (i wyprostowanym hakiem). Zmiana haczyków, przynęta/zanęta ta sama i kolejny odjazd. Tym razem wszystko zagrało, karpik 5,5kg zameldował się na macie. Chwilę później na drugiej wędce branie i nieco mniejszy, bo 3,1kg na brzegu. Dłuższa chwila spokoju i kolejny odjazd. Tym razem na macie "leży" karp 5,0 kg. Całkiem nieźle myślę. Później takie "lelawe", można by rzec od niechcenia, branie i karaś 1,2kg na macie. Myślę - zmienię waftersa na dumbellsa z MCKarp. Nic, cisza. Ani tit. Krótko przed południem powrót na sprawdzoną przynętę i turbo-odjazd po raz kolejny. Cóż, chyba za wcześnie cieszyłem się z sukcesu, już oczyma wyobraźni widziałem karpia w podbieraku. A ten bez pardonu, 3 m od brzegu spiął się. Jakkolwiek by nie było to i tak uważam wypad za udany. Nawet ptactwo się zleciało, żeby kibicować. Co prawda popcornu nie miałem, ale za to częstowało się pelletem