Ale wczoraj odniosłem spektakularną porażkę
Najgorszy wypad w tym sezonie.
A jakie były plany! Nagotowałem konopi, wziąłem kukurydzę. Zaspodowałem jedno miejsce, czego praktycznie nigdy nie robię. Postawiłem tam dużą metodę z kulką 15 mm. Myślę, złowię sobie jednego kabana... albo dwa..., a na drugą wędkę tradycyjnie się pobawię.
Przyjeżdżam na łowisko - na mojej miejscówce karpiarze z namiotem... W sumie na każdej miejscówce karpiarze z namiotami. Trudno. Polazłem, gdzie nigdy nie siedziałem. Ale co to dla mnie, specjalysty. Wysondowałem dno. Znalazłem piaszczysty fragment, a wokół zamulone. Ekstra, będzie rzeźnia!
No, to posiedziałem do 22.30, zaliczyłem jedno branie. Po zacięciu myślałem, że ściągam pusty podajnik. Ale nie. Wyjąłem krąpia pod 10 cm
I to tyle.
Przy okazji widziałem, jak gościu łódką nęcił miejscówkę, do której ja dorzucam kulą zanęty z ręki
No parodia. Złowili jednego karpika takiego pod 60 cm. I się zaczęło. Powyjmowali te utensylia wszelakie. Maty, poduszki powietrzne, kołyski, boje jakieś... Do wody po niego wskoczył z podbierakiem, co mógłby nim namiot przykryć i miałby dobrą moskitierę
Komary po zmroku lekko się pojawiły, ale zapaliłem pod fotelem kadzidełko, psiknąłem się Ultrathonem i w sumie luz. Natomiast gdy wracałem, przypomniał mi się z dzieciństwa film "Rój". Rany boskie, takie chmary mnie dopadły, że w dziwnych podskokach wózek ciągnąłem. Głowę potem miałem w jakichś guzach różnych, choć w czapce byłem...
Ale ogólnie lepiej niż w robocie!