19/20 czerwca, w kalendarzu i na niebie pełnia, spać nie można, gorąca noc, na termometrze 19 stopni, w głowie walka dwóch przeciwstawnych, zwalczających się myśli i osobowości:
Ta jedna „bardziej rozsądna” : leż, gdzie będziesz się włóczył nad wodą, zobacz miękkie łóżeczko, wiatraczek cicho mruczący w kąciku schładza powietrze, coś do podgryzienia znajdzie się w lodówce, i ta druga osobowość: jedz... jedz... „Łosiu”, co będziesz leżał jak kłoda przecież sprzęt spakowany w samochodzie, zanęta w zamrażalniku gotowa, no wstawaj.... i ta druga wygrała (hmm... swoją droga nie wiem po co ta walka skoro ta druga zawsze wygrywa???
Obowiązkowy termos z kawą, cos na „ząb” (nie wiadomo kiedy wrócę?), jak dobrze że dwie zanęty i pellet już gotowy, lekko przymrożony, trochę mrożonego ziarna i do garażu. Wskoczyłem w „służbowe” ciuchy i wyjazd.
Kierunek Krynice, mały ruch na drodze (też tak macie jadąc na ryby, że potencjalny samochód za lub przede mną to wędkarz, który może nam zając miejscówkę?? To jakaś ”korba" już chyba w głowie”.. eeech....
Po 20 minutach jestem na miejscu, cisza, ludzi mało, jakieś dwie ekipy karpiarzy przedrzeźniają się chrapaniem (chyba wieczór był intensywny
, docieram na swoją miejscówkę.
Widoki niesamowite. Pełna pyza „Łysego” oświetla cały zbiornik, nawet latarki nie trzeba aby się rozłożyć. Cisza, nawet głośne o tej porze żabki zaszyły się w przybrzeżne szuwary, woda to jedna tafla przypominająca lodowisko - czy jest tu jakieś życie?
Uporałem się z całym tym „majdanem”, wędki zarzucone, czas na zasłużony łyk kawy (jest 2,15) i oczekiwanie na pierwsze branie. Lekko podświetliłem szczytówki, usadowiłem się wygodnie w fotelu i... cisza, błoga cisza, woda ”wymarła”, wszystko wymarło, nawet komary o dziwo „poszły spać” i karpiarze śpią i żaby śpią i tylko ja jeden naiwny wpatruje się w szczytówki jak „zauroczony nastolatek na obiekt pożądania”
Nic...dosłownie nic..., przerzucanie, zmiana przynęt, od pelletów, waftersów, poprzez kuku, bobik, robaki wszelkiej maści ...nic... nie ma ryb, dosłownie nie ma ryb?
Mija godzina, dwie, trzy, oprócz księżyca odbijającego się w wodzie, opadającej rosy i niesamowitych widoków budzącego się poranka nie ma odznak życia nad wodą , a przepraszam ok. 6,30 rano głos z jednego z namiotów karpiarzy.....”K...wa „Długi”, ciulu jeden nie włączyłeś sygnalizatorów....” (chyba było dobrze przykropione przy kolacji
U mnie dalej cisza, nawet drgnięcia szczytówki, woda bez ruchu, siedzę, wstaje, coś poprawiam na stanowisku, nawet bociek zaciekawiony, co robi ten "naiwny facet" na bezrybiu, podszedł na wyciągniecie swojego dzioba
..ok 9,30 lekkie przygięcie, radość, zacięcie i 39 cm karaś złoty ląduje w podbieraku. Jest piękny, niesamowite złoto bije ze zdrowych łusek, jest przepiękny, naprawdę nigdy nie mogę nacieszyć się tą rybą. Po chwili drugie branie dosyć agresywne, następny karaś, trochę mniejszy i zaczęło się prawdziwe „eldorado”, praktycznie każdy zarzut to karaś, (gdzie się podziały Japońce???, przecież zawsze ich tutaj tyle?), Piękne karasie podzieliły się moimi zanętami z linkami, które o dziwo również dawały świadectwo obecności w tej wodzie.
W sumie do godz.14 w podbieraku wylądowało 21 złotych karasi (największy 41, najmniejszy 22cm), i 6 linków (od 27 - 47cm). Taki wynik daje szybko zapomnieć o nieprzespanej nocy. Można wracać z bananem na twarzy i ze złotym kolorem w oczach.
Jeszcze w drodze powrotnej, telefon od kolegi i „ustawka” na wyjazd sobotni do Gorzkowa. Jest to zbiornik wydzielony (łowienie tylko w święta, soboty i niedziele). Karpi jest dosyć sporo, i tu moim skromnym zdaniem potencjał zbiornik jest niewykorzystany, bo swobodnie ( przy takiej decyzji) mógłby w dnie powszednie pełnić role zbiornika No Kill, ale... decyzje podejmują inni. Jedynym utrudnieniem jest transport sprzętu z parkingu na stanowisko. Aby wybrać dobre miejsce trzeba kawałek „dymać”, za to co się dzieje później wynagradza wszelkie niedogodności. Praktycznie połów na dwie wędki jest niemożliwy. Barnie za braniem , fakt, większość to karpiszony ok 40 -55cm, miałem też coś większego i jak na złość wziął na delikatny zestaw i po 20min skapitulowałem, a właściwie skapitulował przypon, ale adrenalina osiągnęła maximum. Zanęta to mix 50/50 Luka i sam pellet scretting, a przynęta to mielonka w kurkumie i pomarańczowe Rangersy.
A to zupełny "czarnuch" , strasznie "dołuje" i jest niesamowicie silny:
Niepokojącym faktem, była bardzo duża ilość karpi ze śladami „egzemy” lub całkowitej rany, na pierwszy rzut oka wyglądało to jak atak drapieżnika, ale to jest jakaś choroba, zresztą przyglądaliśmy się pozostałym złowionym karpiom i większość miała takie krwawe wybroczyny. Zadzwoniłem i do straży i do ZO ale, to wolne dni i nikt tym się specjalnie nie przejmuje, a tutaj trzeba podjąć radykalne działania. Normalnie płakać się chciało jak dwukilowe karpiki były tak „sponiewierane”.
Jakoś po takim widoku ode chciało mi się łowienia, pomimo, że w ciągu trzech godzin w podbieraku wylądowało ponad 40 „handlówek”, to nie wprawiło mnie to w euforie z rezultatu. Mam te karpie do dziś przed oczami, jutro jadę osobiście robić coś w tej sprawie.