Przeszedłem koronkę z żoną na przełomie listopada/grudnia. Bez testów. Nie będę się tłumaczyć czemu. 14 dni nie wyściubialiśmy nosa z domu. W sumie żona 14, ja 16.
Generalnie od kiedy interesuję się medycyną naturalną no i może trochę niekonwencjonalną choruję wybitnie rzadko. Grypę, taką prawdziwą, która wykręca kości i mięśnie, zazwyczaj leczę w dwa, maksymalnie trzy dni. Mniejsza.
No i jako wielki znachor, fifarafa, i w ogóle półtorej gościa byłem przekonany, że koronkę wciągnę nosem i wypluję w jeden dzień.
No nie do końca panie cwaniak. Mały policzek.
Pierwszego dnia typowe objawy jak przy grypie tj. ból kości i mięśni, osłabienie. Gorączki brak (bardzo rzadko ją mam nawet kiedy coś mnie "łapie") a co ciekawe (dla mnie przynajmniej) obniżona temperatura ciała. Okolice 35 st. C. Która z resztą utrzymywała się około tygodnia. Nie kojarzę żebym wcześniej miał kiedykolwiek obniżoną temperaturę ciała. Na następny dzień dodatkowo utrata węchu i smaku. Węch 0%, smak może 10%. No i wybitnie wkurwiający, suchy kaszel.
Po trzech dniach byłem prawie zdrowy. Leczyłem się swoimi sposobami jak zwykle.
No ale prawie.
Smak i węch nadal odcięty i kaszel. Wybitnie wkurwiający.
Nie szło tego niczym zbić. Przynajmniej sposobami, które znam.
I tak siedziałem na dupie dwa tygodnie praktycznie zdrowy. Pokasłując od czasu do czasu i nie czując, że najwyższa pora wziąć prysznic.
Żona miała przez niecałe dwa dni lekko podwyższoną temperaturę i identyczny do mojego kaszel. Smak i węch w pełni. Myślałem, że to ja przejdę lżej. Kolejny policzek.