Jeszcze taka historia.
Na początku maja byłem z rodziną tydzień w Egipcie. Na lotnisku w Egipcie test... W sumie plusy wychodzą z jeden na dwa samoloty, taką dostaliśmy informację w recepcji hotelu, gdy czekaliśmy na wyniki.
Wypoczynek... Powrót.
Na lotnisku w Warszawie testy. U trzech osób w moim samolocie wyniki dodatnie. Przyszli panowie w kombinezonach i ich zgarnęli. Nie wiem, czy za rogiem ich zastrzelili, czy co zrobili...
W każdym razie z tymi trzema osobami byliśmy na całodniowej wycieczce, która zaczęła się o 3 w nocy, a skończyła o 11 wieczorem. Wszędzie razem. Autokar, kible, restauracje, rejsy, grobowce i inne rozpusty. W trakcie wycieczki jedna z tych osób narzekała, że dopadła ją zemsta faraona i ją brzuch boli. To już potem było wiadomo, dlaczego ją brzuch bolał. Pozostałe dwie osoby zero.
U nas wyniki ujemne, ale trochę stresu było przez kilka kolejnych dni...
A teraz z cyklu "państwo z tektury":
Sobie zrobiliśmy z żoną testy, córce nie, bo i tak ma nauczanie domowe, a test 200 zł. Wyszły nam ujemne, kwarantanna zdjęta z automatu.
No to rano telefon do żony, że jest na kwarantannie
Zadzwoniła do sanepidu, wyjaśniła sprawę. Dobra, poprawili. 5 minut mija. Telefon, że jest na kwarantannie
Zadzwoniła do sanepidu tutaj bliżej nas, z babeczką wszystko wyjaśniła, kwarantanna zdjęta, tylko Oliwka jest na kwarantannie, bo nie miała testu. Pan Michał nie jest na kwarantannie. Super. Przy okazji żona poprosiła, by zmienić telefon Oliwki na mój (wcześniej podała swój), bo to ja będę z nią w domu siedział. Załatwione.
Po pięciu minutach telefon do mojej żony: "Panie Michale, jest pan na kwarantannie".
Panujemy nad sytuacją.