Panowie, pozwolę sobie na rozwinięcie tematu. Trzeba spojrzeć na sprawy limitów nieco szerzej.
A więc - limit dobowy 4 sztuk, jaki obowiązuje w moim okręgu przynajmniej - katowickim, to kpina. Na jakiej wodzie można złowić dużo linów? No właśnie. Po co więc taki limt? Kto go stworzył?
I tu mamy do czynienia z pierwszym problemem. Ten limit pochodzi sprzed dwudziestu lat, przynajmniej odnosi się do czasów, kiedy ryby jeszcze były. Obecnie jest to coś, co wyraźnie pokazuje,że ktoś ma nas za wariatów, bo wyznacza coś co nieosiągalne, z drugiej strony można wnosić, że osoby odpowiedzialne za ustalanie tych limitów nie mają wiedzy na temat zasobności wód w Polsce. Wyraźnie widać, że nie jest to przepis uwzględniający realne warunki. Za co więc płacimy składki do PZW? Kto nas tam reprezentuje?
Problem drugi. Lin to ryba, która zachowuje się w ciągu roku specyficznie. Grupuje się do tarła w okresie kwietnia-lipca, to ma miejsce, gdy woda osiąga odpowiednią temperaturę. Czyli mamy do czynienia z sytuacją, gdzie złowienie lina jest najłatwiejsze w momencie zanim przystąpi on do tarłA! Tak więc zdecydowana większość złowionych przedstawicieli tego gatunku nie da początku nowym pokoleniom, gdyż wyląduje na patelni. Inaczej jest z leszczem czy takim szczupakiem, ryby te trą się wcześniej. Sam szczupak ma okres ochronny. Tak więc limit 4 linów na dobę, to wyraźna nieznajomość faktów, lub ich olewanie. Skoro ryba ta jest nie chroniona okresem, ma tylko wymiar 25 cm - to jakim cudem możemy liczyć na jego wielką jak niegdyś populację? To tak jakby zrobić dziurę w materacu i dziwić się, że nie można go napompować! Ktoś tu wyraźnie nie monitoruje stanu polskich wód.
Problem trzeci. Samo ustalenie limitu na takim poziomie, świadczy o tym, że nie prowadzi się w Polsce racjonalnej gospodarki rybackiej czy wędkarskiej. O ile złowienie lina na jakimś jeziorze może się udać, i ilość 4 sztuk jest osiągalna, to jednak na zdecydowanej większości wód tej ryby brakuje. Jeżeli więc się nią zarybia, i do wody trafia kroczek lina mający w granicach wymiaru ochronnego, to ludzie korzystając z limitów, będą łowić rybę zanim ta dorośnie. Czyli mamy sytuację, gdzie zarybienie w większości ląduje na patelni - oczywiście zanim dojdzie do tarła naturalnego. W sytuacji takiej więc należałoby zmniejszyć wszędzie ilość ryb do zabrania do jednej lub góra dwóch, i to nie na dobę, ale minimum tydzień. Oczywiście jednocześnie powinno się wprowadzić górny wymiar ochronny - który chroniłby największe z osobników, dających najwięcej ikry. Według mnie powinno to być 40 lub 45 cm. Trzeba mieć świadomość, że większe są samice, tak więc trzeba aby do tarła przystępowały też samce (wymiar 50 cm to zbyt mało).
Racjonalna gospodarka powinna zakładać, że dana woda posiada stałą populację danego gatunku, i ewentualne braki są uzupełniane poprzez zarybienia. Przy limicie 4 sztuk na dobę, mowy o racjonalizmie nie ma. Taka ilość może się odnosić do jakiś mazurskich jezior, gdzie lin ma swoje siedliska, najczęściej w okolicy grążeli, roślinności podwodnej, i jest go tam sporo. Przepraszam, było sporo, bo rybacy zrobili swoje.
Problem czwarty. Lin jest 'atakowany' nie tylko przez wędkarzy. Gatunek ten cierpi też na skutek zarybień karpiem, amurem i karasiem srebrzystym, które to wyżerają jego wylęg, lub niszczą jego naturalne siedliska (karp niszczy dno usuwając roślinność podwodną, często prowadzi to do zmiany warunków w zbiorniku). Tak więc wpuszczenie takiego karpia, japońca - automatycznie osłabia naturalne tarło lina. Oczywistym więc jest, że w takiej sytuacji należałoby odpowiednio pomóc zagrożonemu gatunkowi zmniejszonymi limitami, górnym okresem ochronnym, stworzeniem stref naturalnego tarła na których nie wolno wędkować... Tego się nie czyni. Jeżeli dodatkowo wrogiem lina będzie kormoran, który tak jak w UK - potrafi w okresie gdy jest zimno polować na ryby nie mające ochrony roślin i będące w letargu, dojść można do wniosku, że robi się zbyt mało. Działania takie jak zarybienia karpiem powinny automatycznie powodować zmniejszanie limitów połowowych lina - tego się nie czyni...
Problem piąty. Rejestry połowów i brak kontroli nad wodami. Rejestry połowów nie są wypełniane tak jak powinny być. Brak kontroli nad wodami sprawia, że nie trzeba pisać prawdy. Wielu wędkarzy ukrywa fakt, że zabiera więcej niż można, lub czasami nie pokazuje tego w rejestrze. Wielu wychodzi z założenia, że jak można łowić 4 sztuki na dobę, to 'jak ja zabiorę sześć i nie łowię przez następne kilka dni, to się nic nie dzieje'. Efektem takiego stanu są papierowe stany ryb, jakie ma RZGW. Nie ma to pokrycia w rzeczywistości. Tak więc limity często odnoszą się do 'papierowych' stanów, gdyby taki ichtiolog określał 'możliwości produkcyjne' każdej z wód, myślę, że limitu 4 sztuk na dobę nie przyznałby prawie żadnemu zbiornikowi. W ogóle aby jakieś limity miały sens, należy kontrolować, aby rejestry były wypełniane - trzeba edukować ludzi i tłumaczyć im, że to dla ich dobra (jak się wykaże, że rybę zabrano z łowiska - to będzie można dostać pozwolenie na to aby nią zarybić - odnoszę się tu do poprawek do operatu rybackiego, o jakie może wnosić dzierżawca, tez zaś robić to może na żądanie wędkujących). I znowu dochodzimy doi sytuacji - gdzie nie wiadomo, za co płacimy składki. ZG PZW nie potrafi nawet wywalczyć tego, aby więcej zarybić jałowe juz bardzo wody...
Podsumowanie
Problem limitów, jakie obowiązują w Polsce, odnosi się nie tylko do lina. Wyraźnie widać, że sposób w jaki gospodarzy się polskimi wodami jest zły i nieefektowny. Ja główna winą obarczam ZG PZW oraz naukowców z Instytutu Rybactwa Śródlądowego w Olsztynie, ponieważ to oni razem do kupy odpowiadają za całokształt. Może gdyby do spółki nie sieciowali wód Mazur, byłoby inaczej? Póki co ryb w naszych polskich wodach brakuje. Limity absolutnie są oderwane od rzeczywistości, i ich wielkość oraz brak okresów ochronnych dla takiego lina to powód, że tej ryby tak jest teraz mało. PZW razem z IRŚ powinni pilnować, aby polskie prawo nadążało za rzeczywistością. Bo limit czterech sztuk dla lina dziennie to idiotyzm. Na dodatek pozwala na zabijanie tych ryb przed tarłem...
Co zakrawa na ironię, to jak nasze wody są słabe, widzą głównie wędkarze. Dlaczego nie widzą tego ichtiolodzy i osoby z Twardej 42? Ci pierwsi twierdzą, ze ryba albo jest, albo za jej brak odpowiadają wędkarze. Ci drudzy mają nas w nosie i niczego nie muszą twierdzić, jak przychodzi co do czego to tłumaczą się przepisami jakie obowiązują w Polsce...
Panowie, trzeba się szykować, aby protestować przeciwko rzeczywistości z jaką mamy do czynienia. W innym wątku pojawi się dyskusja odnośnie petycji do władz koła, aby zarybiać większymi ilościami lina i karasia związkowe wody, oraz aby zacząć chronić te gatunki. Jak widać większość z nas uznaje obecne limity za nonsens. Trzeba też dokręcać tez śrubę nieudacznikom z ZG. Zacznijmy działać!