Od pewnego czasu nurtuje mnie pewna sprawa dotyczącą stawu w rodzinniej miejscowości.
Od pewnego czasu będąc w Polsce na urlopie, chodze na "gminny" staw w rodzinnej wsi.
Jest to zbiornik w kształcie kwadratu o wymiarac ok 50x35 metrów i głębokości 1-2m. Dno przeważnie muliste, a ryby występujące tam, o których mi wiadomo to karaś pospolity, karaś srebrzysty i lin.
20 lat temu dużo ludzi łowiło tam głównie "japońce", czasami trafił sie karaś złocisty, lecz od około 15 lat we wsi wedkarstwo nie jest popularne i nikt tam nie chodzi wędkować poza mną. Podczas ostatnich urlopów, w kwietniu i sierpniu necilem, siedziałem godzinami, łowiąc metodą, wagglerem i małym koszyczkiem bez zadnego brania czy nawet wskazania.
Ludzie na mnie patrzyli i mówili, że tam tyb już nie ma.
W zeszłym roku będąc w PL oczywiście znowu tam poszedłem. Łowiłem 6m batem używając bialych robaków i kukurydzy i w końcu pojawiły sie pierwsze brania, ryby i niesamowita radość. Codziennie łowiłem karasie i liny, głównie ok 15-23cm, lecz udało mi się złowić również 2 karasie złociste ok 30-32cm.
Zastanawiam się co ten staw może kryć, nie łowi tam nikt, ryba jednak jest i wg mnie mogą tam być naprawdę ładne ryby. Zastanawia mnie jednak, czy może ona nie karlowacieje, gdy nie ma w stawie drapieżnika.
Z kilkoma kolegami, praktycznie możemy sami zadecydować czy wpuścić tam okonia czy może szczupaka, bo być moze tych karasi i linów jest tam za dużo.
Są tam również takie mniejsze rybki, akurat zapomniałem nazwy 🤪 ale chyba są szkodnikami i zjadają ikre innych ryb.
Wpuscilibyscie drapieżnika do takiego stawu czy poprostu pozwolili mu żyć własnym życiem?