Teraz skomentuję to co pisałeś wcześniej. Moim zdaniem wiele osób w Polsce popełnia błąd, odwołując się do czasów 30-40 lat temu, udowadniając, że wtedy zabierano ryby i mimo wszystko one były, a teraz są limity i ryb nie ma. Ale to jest dość prosta zagadka do rozwiązania. Dawniej mieliśmy wielkie stada tarłowe, które potrafiły odbudować straty powodowane przez wędkarzy. Ci byli często nieskuteczni, do tego wielu kończyła wędkowanie z rybą lub kilkoma, nie biorąc do domu zbyt wiele, bo nie miała co z tym zrobić. Zamrażarki pojawiły się powszechnie w latach osiemdziesiątych, u schyłku PRL, i wtedy wielu wędkarzy zaczęło 'magazynować' ryby. Kolejna rzecz o której pisałem to skuteczność. Brak drapieżnika to wielki problem polskich wód, i tu się zaczyna wiele komplikacji. Za PRL nie było dobrego sprzętu do łowienia szczupaków, teraz mamy potężny arsenał mega skutecznych przynęt, cienkich żyłek, plecionek, stalowych przyponów o grubości włosa, kije i kołowrotki przeszły wielką metamorfozę i są zaawansowane technicznie i relatywnie tanie, nie trzeba teraz za wędkę zapłacić równowartości pensji, za 100 zeta można juz kupic dobry kręcioł czy kij.
Kolejna rzecz to
ustawa Prawo Wodne i zmiana gospodarki rybackiej, jaka nastąpiła w 1985 roku. Jako, że był kryzys, postanowiono z polskich wód zrobić stawy hodowlane, w których rozmnażano i odławiano pewne gatunki, w wielkości 'handlowej'. Zaczęto zarybiać na potęgę i odławiać mocno. Nie pomyślano o ochronie wód, tworząc PSR, przeznaczone do walki z kłusownictwem zorganizowanym. Wędkarzami miało zająć się PZW, poprzez swoja straż. Po zmianie systemowej należało odebrać część kompetencji PZW a rozszerzyć uprawnienia PSR< odpowiednio rozbudowując tę służbę. Nic takiego nie nastąpiło. Wobec czego wędkarze, nie kontrolowani i zarządzani przez 'skoczków' z SB, PZPR, tajnych współpracowników, a więc takich co nie przeszliby lustracji, zaczęli na maksa olewać przepisy. Doszło do 'rozsczelnienia' systemu, i 5 a potem 10-letnie operaty spowodowały, że odławiano zbyt dużo przy zbyt małych zarybieniach. I to trwa do dzisiaj. Większość wędkarzy uważa rejestry za 'głupie' i 'zbyteczne', oszukując w nich notorycznie, nie rozumiejąc, że na ich podstawie określa się ilość zarybień na kolejne 10 lat. Nie trzeba byc alfa i omegą aby zrozumieć, że przy ukrywaniu połowu i zbyt małych zarybieniach, zbiorniki zaczną tracić stada tarłowe, doprowadzając do sytuacji, gdzie większych ryb praktycznie nie ma, brakuje drapieżnika, do tego jest masa skarłowaciałej ryby, zakwity. Stad taka liczebność kormorana, który zastępuje szczupaka w swojej roli, i co skrzętnie ukrywają pracownicy IRŚ.
Do tego należy dodać, że
same zarybienia często są strzałem w kolano, wcale nie pomagają ale szkodzą. Wiele narybku jaki się wprowadza, nie przeżyje, ponieważ nie jest odporny na warunki panujące w danym zbiorniku. Co gorsza może poprzez krzyżowanie się z populacją miejscowa 'zmienić' jego DNA, sprawiając, że następne pokolenia będą mniej odporne na choroby. Dlatego o wiele lepiej jest pilnować aby były stada tarłowe, walczyć o ochronę tarlisk, budować stanowiska tarłowe. KOniecznie należy zmniejszyć limity połowowe, aby tych stad nie naruszać, konieczne są często widełki wymiarowe. Większe ryby dają więcej ikry i mają silne DNA, tak działa natura, i głupotą jest twierdzenie, że najlepsze są tu osobniki co mają 2-4 lata. Natura wie co jest dobre i nie popełnia błędów.
Idziemy dalej. Na rzekach pobudowano zbiorniki zaporowe, co skutkuje zmianą biegu rzeki, jej charakteru. Wiele ryb straciło swoje miejsca tarłowe, gdyz woda nie ma odpowiedniej siły , natlenienia, zaś żwir na dnie został pokryty warstwą osadu czy mułu. Tutaj nie popisali się naukowcy i samo PZW, bo powinno się rybom pomagać w tarle, nic takiego nie ma. W PZW nie zajmują się takimi 'błahostkami', polskie państwo też ma ryby w nosie, liczy się ochrona przeciwpowodziowa i lanie betonu, aby przytulić kasę z UE. Na zachodzie trwa renaturalizacja rzek, u nas powtarza się błędy Niemców czy Francuzów sprzed 50-70 lat
Kolejna rzecz, zarybienia dziwne. Polscy naukowcy widząc jak się rzeczy mają, postanowili 'naprawić' co nieco, i na przykład brak szczupaka chcieli wyrównać sumem. W przetargach były punkty za uwzględnienie w zarybieniach suma, i wprowadzono go wg mnie często niepotrzebnie, naruszając łańcuch pokarmowy. Sum nie potrzebuje wsparcia, było go całkiem sporo. Tak, zajął się drobnicą, po części coś naprawiając, jednak z czasem zaczęły się 'skutki uboczne'. I takim jest mniejsza ilość białorybu w średnim rozmiarze. Jeżeli wędkarze piszą, że łatwiej złowić suma (okazałego) niż żywca, to pokazuje co się dzieje. I tutaj nie będzie gwałtownych zmian po roku czy dwóch, ale po 5, 10 a nawet 20 latach. Teraz mamy właśnie 'kumulację' problemów. Dziwne są też naciski na zarybianie jaziem, który wyżera ikrę innych gatunków lub zezwolenie na zarybienia karasiem srebrzystym. Gatunek inwazyjny, jeden z najsilniej podbijających kontynent, dostaje wsparcie
A akcja rodzi reakcję, im więcej japońca, tym słabsze są populacje rodzimych gatunków, zwłaszcza karasia pospolitego.
A dlaczego winne jest PZW? Tutaj też musimy rozróżnić pewne rzeczy.
Winnymi są ludzie, którzy zarządzają związkiem, nie do końca sami wędkarze. To te leśne dziadki, goście co dorabiają się na związku, robiąc sobie własny folwark, wypaczyli ideę wędkarstwa. Zamiast edukować wędkarzy i dbać o ich odpowiednią wiedzę, zrobili ze związku organizację rybacką. Wędkarze przestali legitymować się wiedzą o rybach, za to chcą tylko mięsa, najlepiej w postaci dużej liczby wigilijnych karpi lub smacznych drapieżników. Nieważne jak, ryby mają być, płacę i wymagam, żądam. Do tego powstał 'nurt filozoficzny' uznający wypuszczanie ryb za sadyzm, zaś ich zabieranie za obowiązek
Geniusze takowi uważają, że wypuszczenie ryb to znęcanie się nad nimi, natomiast zabranie wszystkiego co się złowi, często doprowadzając do uduszenia się, to jest coś co sprawia zwierzętom przyjemność. Hipokryzja do kwadratu.
PZW powinien stać na straży wędkarskich interesów, podstawowym celem powinno byc zapewnienie jak najlepszych warunków do uprawiania wędkarstwa jego członkom. W skrócie - ma pilnować aby ryby były. A tutaj od 1990 roku mamy zjazd po równi pochyłej - z każdym rokiem jest coraz gorzej, a zmian jak nie było tak nie ma. Obowiązuje RAPR z lat 80- tych, wciąż jest karta wędkarska i egzamin sprawdzający wiedzę z tego co, kiedy i gdzie można zabrać. W takich Niemczech wędkarz musi zdać całkiem inny egzamin, z biologii ryb, zachowania nad wodą itd. U nas jest pro forma, pozostałość po PRL, bez praktycznego zastosowania.
Kolejny czynnik to polskie prawo. Jest ono niedopasowane do realiów i nie uwzględnia interesu większości, przez co mamy sytuację, gdzie dobrze jest rybakom ale nie wędkarzom. Na użytkownika zwalono wszelkie obowiązki, mało dając mu w zamian, umywając jakby ręce od odpowiedzialności. DLatego mamy takie kiepskie wody, najgorsze w Europie. W innych krajach nie do pomyślenia byłoby, aby wędkarze na przykład wyłowili szczupaka, zaburzając łańcuch pokarmowy, co prowadzi do poważnych konsekwencji, jak chociażby karłowacenia ryb, zakwitów wody czy też nadmiernego rozmnażania się kormoranów, które swymi odchodami mocno zanieczyszczają wody lub powodują obumieranie drzew. W Polsce rzadko kiedy mamy do czynienia z karami za kłusownictwo, truciciele wody zaś mają się całkiem dobrze, rzadko kiedy ktoś się im dobiera do tyłków. Jaki pan, taki kram...
Dlatego co jest kluczem do zmian?
WIEDZA i zmiana świadomości wędkarzy. To przez jej brak mamy to co mamy. Jak wędkarz zrozumie, że aby zbierać trzeba siać i dbać, to wtedy będzie lepiej. Ryby nie biorą się z opadów deszczu ani poprzez oddziaływanie światła księżyca na wodę, muszą w niej być aby się rozmnażać. Wędkarze mają dbać o to aby ryby były, niech zabierają połów, ale z głową. Pomóc w tym mają między innymi odpowiednie regulaminy, dopasowane do rzeczywistości i możliwości łowisk. ROzwiązaniem jest decentralizacja zarządzania wodami, tak aby wędkarze sami decydowali o swoich zbiornikach, a tak teraz często nie jest. Koła wędkarskie powinny gospodarzyć się same i rywalizować ze sobą o wędkarza, wtedy będziemy mieli postęp. Obecnie zaś wędkarz opłaca składki w kole aby miec dostęp do wód okręgu, i 80-90% ma w nosie prace na rzecz ryb, chce je tylko odławiać. I nie ma komu zająć się zbiornikami, mało którym opiekuje się ichtiolog, mamy jakiś operat, niedopasowany i słabą wodę, z roku na rok jeszcze słabszą.