Opowiadanie na konkurs.
Właśnie zawitała paczka od Drapieżców z nowymi Ringers Chocolate Orange Wafters 10mm.
Konsternacja - 13.30 a może by tak szybki wypad celem wypróbowania czy i rybom przypadnie do gustu ten jakże cudowny owocowo-czekoladowy aromat ?
Choinka zapomniałem, że obiecałem żonie naprawę szuflady od szafki w pralni...... to już chyba z tydzień temu, czas podjąć to wyzwanie i zamienić się w supermajsterkowicza. A może jednak jeden dzień więcej na obmyślenie planu naprawy^^.
Pada pytanie żony:
- I co z tą szufladą, może poprosić sąsiada? A tak notabene jak nowy nabytek, mało masz tych kulek, dziwię się, że nie dowieźli ci tej paczki bezpośrednio nad jezioro. Dobra, dobra widzę Twoją minę, jedź wypróbuj, szuflada nie zając naprawisz jutro.
Wygrana na loterii to przy takiej zonie pestka- pomyślałem schodząc do garażu. Wszystko już przygotowane w samochodzie. 15 minut i jestem nad wodą, moje stanowisko puste, nie dziwię się specjalnie wybrałem mało wydawałoby się atrakcyjną, zarośniętą o tym czasie dziką plażę. Obok dwa pomościki a na nich wędkarze.
Pierwsze branie (można by rzec próba wyrwania wędki z podpórki) już po około 25 minutach. Po kolejnych trzech 1,5 kg karpik ląduje na macie a po chwili odpływa po swoich starszych braci.
Wędkarz z prawej:
- gratuluję, ja tu cholera od rana i dwie płotki w siatce. Ma kolega szczęście, ledwo przyjechał a już taka ryba.
Ten z lewej coś mruczy pod nosem, z tego co zrozumiałem, że limit trzy sztuki do zabrania.
Mijają kolejne minuty, może z cztery, pięć a na "Kiju" coś większego. Ryba odbija w prawo, trudno ją wyhamować ale na całe szczęście przy kontrze zmienia swą ucieczkę w kierunku głębin. Żaden z sąsiadów nie zauważa mego holu, moje stanowisko lekko cofnięte względem ich pomostów. Jednak przy brzegu trochę plusku wzbudza ich zainteresowanie.
- Znów karp, o kuźwa na co łowisz człowieku, ze "tak bierą".
- Na kolację - rzuca drugi i śmieje się. Słyszę, że człapie się w moją stronę.
- O jaki wielgachny, potwór.
Jest w podbieraku, piękny pełnołuski, złocisty karp. Ma około 80 cm, tak na oko z 7-8 kg. Nie powiem abym nie był podekscytowany. Zresztą nie tylko ja. Zauważam, że sąsiad stoi przy mnie z otwartym otworem gębowym. Szkoda, że nie "łyca powietrza" jak mój karp. Biorę pełnołuskie cudo razem z matą i ostrożnie sprawdzam kondycję karpia. Trochę zmęczyłem biedaka. Jest jednak w doskonałej kondycji. Puszczam go zatem patrząc jak majestatycznie, bez pośpiechu odpływa w głąb pobliskiej trzciny. Już wielokrotnie zauważyłem, że małe karpie po uwolnieniu uciekają jak oszalałe natomiast te większa mają w sobie jakąś dostojność. Tak jakby chciały powiedzieć, wiem komu dałem się złowić, do zobaczenia, następnym razem ja wygram.
Budzę się ze snu i ekstazy płynącej z możliwości darowania życia tak pięknej rybie:
- Co pan robisz? Takiego potwora wypuściłeś i znów będzie nam żyłki rwał. Jak pan ryb nie jesz to daj innym a nie tak je marnować.
Odpowiadam, że ja ryby łowię dla przyjemności, a wypuszczając mam podwójną frajdę. Gość łamie mnie stwierdzeniem, że frajdę to on ma z jedzenia a nie łapania.
- Jak to jest, że człowiek łowi tu cały dzień i nic nie bierze a przyjdzie drugi i w 10 minut dwa karpie.
Tym razem włącza się do dyskusji sąsiad z lewej, który doszedł nie wiedzieć kiedy. Rzucam do niego pytanie:
- ile Pan złowił w zeszłym roku karpi na tym jeziorze ?
- trzy ale takie koło kila a co ?
- no widzi Pan ja złowiłem trochę więcej ale wszystkie wróciły do wody i teraz bez strachu biorą bo wiedzą, że znów je wypuszczę. Pan swoje karpie może szukać co najwyżej w pobliskiej oczyszczalni. ( tak nie zrozumiał aluzji trawiennej).
Następne słowa sąsiada z prawej zabiły mnie śmiechem:
- a gówno tam, ja kiedyś wypuściłem niemiarowego szczupaka i już do mnie nie wrócił.
Zwijam wędki przynęta sprawdzona.
Historia prawdziwa, sprzed trzech dni.