W Polsce jest jeden podstawowy problem jeżeli chodzi o pojmowanie demokracji. Demokracja u nas polega na tym, że z chwilą zmiany rządów wygrani w wyborach uznają, że wszyscy którzy zostali zatrudnieni przez poprzednią ekipę rządzącą są od "tamtych" a nie od "nas", więc trzeba ich wymienić. Dlatego wymienia się ludzi na tych "naszych" poczynając od sprzątaczek. Takim zmianom sprzyjąją przepisy kodeksu pracy z 1974 r. w zakresie powołania, mianowania itd., a który to kodeks każda ekipa rządząca boi się tknąć, co by masowych protestów nie wywołać. "Swoich" ludzi wprowadza każda z opcji politycznych, więc tak i teraz będzie z Wodami Polskimi. Sądzę, że po obligatoryjnym przejęciu pracowników większość z nich "wyleci", a Wody Polskie staną się dla PIS, tym czym stał się KRUS dla PSL. W tym miejscu od razu zastrzegam, że nie chodzi mi tu o żadną politykę, a ukazanie problemu tego, że "na rynku" nie ma zbyt wielu specjalistów od np. gospodarki wodnej, zarządzania ryzykiem powodziowym i wrzucenie w tym wypadku "naszych" na te stanowiska niekoniecznie może poprawić zarządzanie zasobami wodnymi naszego kraju. Zarządzanie zasobami wodnymi było nie tylko w rękach źle działającego RZGW, ale również w rękach poszczególnych województw, czy też powiatów np. w zakresie pozwoleń wodnoprawnych. Nikt mi nie wmówi, że w każdym województwie, powiecie w kraju organy właściwe w zakresie o którym mowa wyżej działały źle. A doświadczenie uczy, że każda zmiana rządów, czy też kompetencji danego organu oznacza "tsunami" dla zwykłych, szeregowych pracowników urzędów.